AKTUALNOŚCI
ORŁOWA MŁODOŚĆ. PROF. STANISŁAW GRYGIEL WSPOMINA HANNĘ MALEWSKĄ
27 marca 2023
„Przystojna, elegancka, bardzo wysoka i bardzo dystyngowana… Opanowana, jasna, logiczna…. Dyskrecja i erudycja, inteligencja i umiar idą tu w parze” – pisał o niej Stefan Kisielewski. W 40. rocznicę śmierci Hanny Malewskiej (1911-1983), wybitnej pisarki historycznej i publicystki, długoletniej redaktor naczelnej miesięcznika „Znak”, publikujemy fragment wspomnień zmarłego niedawno prof. Stanisława Grygiela, które znalazły się w książce Żyć znaczy filozofować, wydanej przez Mt 5,14 | Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego. Książka jest zapisem wywiadu-rzeki, jaki z profesorem Stanisławem Grygielem przeprowadziła dr Maria Zboralska.
Hanna Malewska służyła i nadal służy opowieściami o trudnym pięknie, jakie promieniuje z człowieka szukającego prawdy i dobra. Jej mądre słowa urzekają umysł i porywają wolę czytelnika, zobowiązując go do wierności rzeczom odległym, ale obecnym w jego sumieniu.
W myśli Hanny Malewskiej jest coś więcej niż tylko myśl. Czytając jej teksty, czujemy żar miłości, w jakiej rodziła się i dojrzewała osobowa odpowiedź na wezwanie przychodzące od Rzeczy najdalszej, a równocześnie przenikającej zarówno wielkie wydarzenia, jak i szarą codzienność. W tekstach autorki Sir Tomasz More odmawia nie ma słów pustych, w każdym z nich ona sama jest obecna. Dlatego są one darami; można je tylko przyjąć lub odrzucić. Tego, kto je przyjmie, czeka daleka i trudna wędrówka; będzie musiał się zmieniać.
Moralna i intelektualna przeźroczystość słów Hanny Malewskiej odsłania historię jej przyjaźni z mądrością, czyli filozofię w pierwotnym tego słowa znaczeniu (filo-sofia). Patrząc na fragmenty rzeczywistości, autorka Przemija postać świata czy Panów Leszczyńskich kontemplowała je w perspektywie całości, jaka konstytuuje się w człowieku, którego oczu nawet grób nie jest w stanie zatrzymać. Troska, by nie dać się zwieść widzialności rzeczy, sprawiała, że Malewska wznosiła się na wysoki stopień obiektywności w wydawaniu sądów o sobie oraz o innych. „Ten stopień obiektywizmu, który w każdym wypadku wprowadzić umie do obrachunku wszystko, i każdą sprawę widzieć w świetle «wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych» – to uniwersalizm”.
Malewska oglądała „rzeczywistość życia w płomiennych barwach, jakie nadaje jej atmosfera, którą Chesterton nazywa «upalnym latem miłości i gniewu Bożego»”. Mówiąc po prostu, ona żyła w Łasce. W jednym z artykułów pisała: „Łaska otwiera mu [katolikowi, SG] oczy na Prawdę, czyli między innymi na to, że nie jest czymś pierwszym i najważniejszym na świecie, tak jak skłonny jest czuć z natury: Łaska daje mu impuls i siły odrywania się od tej monstrualnej pretensji”. Czerpiąc siły z Łaski, Malewska nie przywiązywała wielkiej wagi do rzeczy, które można zamknąć w garści. Ona była naprawdę kath-oliké – w całości, w powszechności. Nie wchodziła w oportunistyczne kompromisy z kłamstwem i złem. Była zbyt wolna, żeby móc tak poniżać siebie.
W jej sercu niezmąconym pragnieniami, jakie prowadzą do kompromisów, panował trzeźwy pokój – owoc miłości rzeczy odległych. Kształtowana przez tę miłość wymagała wiele zarówno od siebie, jak i od innych. Czasem, jak mówiła Zofia Starowieyska-Morstinowa, Malewska była wręcz uparta. Ale jej upór nie wynikał z „monstrualnej pretensji”. Kiedy osądzała czyjeś postępowanie bezsłownym spojrzeniem, od którego prawie że nie było odwołania, budziła w drugim jedynie żal i pytanie o siebie samego. Podobnie jak jeden z jej Leszczyńskich, Malewska podziwiała człowieka, nie jego sukcesy. Patrzyła na niego trzeźwo i równocześnie była nim zachwycona. Dlatego jej osąd oddawał mu sprawiedliwość. Każdy liczył się z jej zdaniem, niezależnie od stanowiska, jakie zajmował w hierarchii społecznej czy kościelnej.
Jak Tobiasz swojemu psu, tak Malewska bez lęku pozwalała prowadzić się swojemu artyzmowi. Zawierzyła się bowiem Opatrzności, która opiekowała się nią, tak jak archanioł Rafael opiekował się Tobiaszem: „Wątpić o Opatrzności Bożej byłoby czystym szaleństwem: tak jakby miała rybka wątpić o morzu, które ją unosi”. Ani ludzka małość, ani pasożytująca na niej głupia i okrutna polityka nie wytrącały Malewskiej z równowagi. Wstrząsem było dla niej powstanie warszawskie, ale i on przerodził się w niej w modlitwę.
Zawierzona Opatrzności, tropiła Boga we wszystkim i we wszystkich. Tropiła Go zmysłem piękna, dzięki czemu jej myślenie zrastało się z rzeczywistością budzącą w niej zachwyt. Malewska myślała konkretnie w etymologicznym znaczeniu tego słowa. Jej intelektualizm miał charakter egzystencjalny, nie polegał na tworzeniu abstrakcyjnych figur. Teksty nadsyłane do redakcji „Znaku”, którego była naczelnym redaktorem, czytała z taką wnikliwością, że jej uwadze nie umykały niedociągnięcia nawet w myśleniu filozofów i teologów. Jej „tak!” powiedziane przeczytanemu esejowi nobilitowało autora. Pomiędzy nim a Malewską zadzierzgiwał się węzeł duchowej przyjaźni, którą ona przeżywała jako „krzepiącą rzeczywistość”. Do swojej przyjaciółki pisała: „Przypomniałam sobie Twój dawniejszy list o zrośnięciu z ziemią, z całym światem, z przyrodą. Tu w Pewli odczuwa się to jako olbrzymią, krzepiącą rzeczywistość. I na tym tle być człowiekiem – o czym także wtedy pisałaś, to taka prosta i wielka prawda, wyższa ponad «akcydensy», co się robi, co się zrobiło, czego już nie będzie się robić”.
Konkretne myślenie Malewskiej świadczyło o prawdzie odciśniętej w ludziach i pomagało róść kiełkującemu w nich dobru. Służyła im, dzieląc się z nimi tym, ku czemu wędrowała prowadzona przez swój artyzm i z czym się zrastała. Miało to swój wyraz nie tylko w słowie, ale także i w zwykłych uczynkach miłości wobec ludzi cierpiących materialną biedę. Dzieliła się z nimi tym, co miała. Czyniła to jednak tak, żeby prawica nie wiedziała, co czyni lewica. Sama żyła ubogo. Paczkę, którą przyniosłem jej z darów napływających z Zachodu w okresie stanu wojennego, oddała sąsiadce, bo, powiedziała mi, jej należał się ten dar. Któregoś zimowego dnia, kaszląc i zażywając aspiryny, poprosiła mnie o zaniesienie dosyć ciężkiego pakunku do jakiegoś mieszkania przy ulicy znajdującej się niedaleko krakowskiego dworca kolejowego: „Nie miałam wczoraj sił, żeby to zanieść”. Wielkie było moje zdziwienie, kiedy wszedłszy do obskurnego pomieszczenia w suterenie, znalazłem tam kobietę w sile wieku, która na widok paczki burknęła: „Od wczoraj marznę”. W pakunku był obiad, ale był też i węgiel. Potem dowiedziałem się od redakcyjnego kolegi, że pani Hania dzieliła się z tą kobietą także swoim przydziałem węgla.
Życie pani Hani nie kłamało jej słowom. Była intelektualistką najwyższej rangi. Czyniła się bliźnim ludzi, zrastając się ze zranioną w nich prawdą człowieka. Służyła im darem, jaki otrzymała od Boga, pomna na słowa św. Piotra: „Jako dobrzy szafarze różnorakiej łaski Bożej służcie sobie nawzajem tym darem, jaki każdy otrzymał. Jeżeli kto ma dar przemawiania, niech to będą jakby słowa Boże!” (1 P 4, 10–11). „Posiadacz wielu talentów nie wykręci się dorobieniem jednego tylko; jego powołanie osobiste, tajemnicze, to dać «wszystko za wszystko»; a okoliczność życia, która nie zobowiązywałaby innego – jego wiąże, i to może pod grozą utraty wszystkiego”. „Nawet szarość i małość nie ma prawa pozostawać tym, czym jest, i tam, gdzie jest – bo oto przeminie czas i okaże się, że zakopała tchórzliwie skarb”. Świadoma, że sensu życia nie nabywa się po zniżonej cenie – gdyż jest on bezcenny – Malewska żyła w ogołoceniu. Dawała „wszystko za wszystko”.
Z przekonania, iż sens życia jest bez-cenny, rodziło się jej poczucie odpowiedzialności za słowo. Kiedyś usłyszałem od niej niemalże wyznanie: „Żałuję, że zaczęłam pisać w tak młodym wieku”. Chyba każdy dostrzega, jak należało żyć i robić to, co się robiło, dopiero pod koniec życia, kiedy ogląda i pozdrawia z daleka obiecaną ziemię prawdy i dobra (por. Hbr 11,13). Wtedy człowiek staje się najbardziej krytyczny w stosunku do siebie oraz w stosunku do swoich osiągnięć. Malewska patrzała krytycznie na siebie dużo wcześniej. „Mało jest ludzi tak głupich, żeby naprawdę myśleli o sobie to, co o sobie myślą. Ale pozwalają sobie mniej lub więcej świadomie na ten miły i krzepiący mit”. Ale żeby móc nie tworzyć żadnych mitów o sobie, trzeba podporządkować swoją wolę Woli Boga i Jego zamysłom. Miłość prawdy człowieka musi być uznana za najwyższe prawo. Pani Hania powtarzała słowa św. Teresy z Lisieux wypowiedziane przed śmiercią: „Liczy się tylko miłość”. Ona „współweseli się” tylko „z prawdą” (l Kor 13,6). Kto żyje poza miłością, pustoszy swoje życie oraz życie innych. Unicestwia Łaskę, którą Bóg wszystkich obdzielił.
Ten, kto „współweseli się z prawdą”, stroni od spektakularnych gestów. Nie szuka rozgłosu nawet wtedy, kiedy kłamstwu mówi zdecydowanie: „Nie!”. O tym, że pani Hanna walczyła w Armii Krajowej w stopniu kapitana, u boku generała Bora-Komorowskiego, dowiedziałem się od innych. Ona sama nigdy o tym nie wspominała, jakby to był epizod niemający większego znaczenia w jej życiu. Niech mi będzie wolno wyznać, że Malewska należy do tych kilku osób obecnych w moim życiu, które mnie uczą, że w naszym życiu najważniejsze rzeczy dzieją się w ciszy. Hałas je niszczy.
Asceza, czyli wznoszenie się (ascendere) ku prawdzie, sprawiała, że Malewska nie kłaniała się warunkom i okolicznościom, w jakich przychodziło jej żyć. Żyła „tu”, ale przebywała „tam”. Była wolnym człowiekiem. Interesowała się tym, co działo się wokół niej, ale przebywała trochę dalej i wyżej. Politycznie czytała wydarzenia polityczne, ale interpretowała je w perspektywie ich niepolitycznego sensu, ewentualnie jego braku. Nie odrywała się od rzeczy codziennych, ale szukając ich sensu, zachowywała się w stosunku do nich trzeźwo rozumnie.
Hanna Malewska żyła modlitwą i pracą. Duch św. Benedykta i duch Kasjodora kształtowały jej codzienność. Jej ubogi pokoik przy placu Axentowicza w Krakowie był małą oazą, gdzie jak kiedyś w klasztorach benedyktyńskich na ziemi pustoszonej przez barbarzyńców można było odetchnąć swobodnie i szeroko. Kiedy przeszła na emeryturę (rok 1973), modlitwa stała się dla niej jedynym źródłem radości i siły niezbędnych do życia. Przygotowywała się na ostatnie spotkanie i na ostatnią niespodziankę. W liście pisanym do przyjaciółki w 1974 r. czytamy: „Moją sprężyną w życiu była zawsze praca. A teraz – to zaledwie jej marna namiastka. Tylko kiedy wieczorem modlę się, wszystko mi się ustawia i porządkuje na nowo – i to są chwile spokoju pełnego nadziei. Ogołocenie. Godzę się z nim całkowicie”.
Malewska wierzyła niezachwianie, że Ciało żywego Chrystusa w Eucharystii ożywia nawet martwe serce człowieka. Zapatrzona i zasłuchana w Nadchodzące, żyła nadzieją, która, jak pisała, jest „przebudzeniem wiary”. Nadzieja uwalniała panią Hannę od smutnej i szarej teraźniejszości; czyniła jej wiarę coraz bardziej eschatologicznie konkretną. Do ostatnich dni zaczynała swoje życie od nowa.
Nie zapomnę jej płonących oczu, kiedy mówiła: ,,Jak pięknie prawdziwe są słowa Psalmisty: «On wypełnia dobrami pragnienie twoje, odnowi się jak u orła młodość twoja»” (Ps 103,5, tłum. Jakuba Wujka). Tak odnawiała się „orłowa młodość” Kasjodora, kiedy temu 93-letniemu starcowi, odczytującemu w Przemija postać świata na ocalonej z pogorzeliska pergaminowej kartce greckie słowa: „…jakże piękny jest człowiek, gdy jest człowiekiem…”, „spod… zrogowaciałych, sinych powiek wytoczyły się dwie łzy. W trzy dni później… do pół tuzina swoich skrybów, którzy pisali średnio prędko, rzekł: – Dziś weźcie nowe zwoje, bracia. Zaczynamy od początku”.
Modlitwa, praca i czujność kształtowały życie Malewskiej. W aktach „pietyzmu… i czujności” spełniała się jej wiara utrzymywana w tym, co nazywała „klimatem piękna”. Jej serce i umysł wrażliwe na piękno nie zatrzymywały się przy rzeczach, tak jak zatrzymują się przy nich ludzie uważający się za ich właścicieli. Serce i umysł Malewskiej zmierzały do piękna, którym można się jedynie stawać. Piękna nie można posiadać. Dla niej wyjście z „klimatu piękna” równało się opuszczeniu siebie samego i szukaniu jakiegoś miejsca przebywania poza swoim wnętrzem w czymś, co nazwałbym „klimatem niewoli i lenistwa”. Piękno, będące „kształtem miłości”, jak mówił ukochany przez autorkę Żniwa na sierpie Norwid, wzywa człowieka do pracy, ale także i do modlitwy. Dla Malewskiej niewola i lenistwo to „ucieczka nade wszystko od modlitwy myślnej”.
Ucieczka od modlitwy jest ucieczką od prawdy człowieka, jest sprzeniewierzeniem się tej prawdzie. „Wierność prawdzie rodzi cześć dla niej. Na jakimś szczeblu wewnętrznego oczyszczenia wierność i cześć wzdragają się przed jakimkolwiek przymusem. Narzucać prawdę to nie tylko profanacja. To często zabójstwo samego pojęcia prawdy, już nie mówiąc o miłości do niej”. Kto nie umie prosić, będzie wszystko narzucał wszystkim. „Wolność jest samą istotą chrześcijaństwa, religii, związku człowieka z Bogiem”. Skutki ucieczki od modlitwy są fatalne dla człowieka; jego umysł i wola schodzą z drogi wiodącej do prawdy i do dobra. „Eksarcybiskup Cranmer był też w moich oczach człowiekiem, którego największą tragedią stało się zwątpienie w myśl i jej związek z prawdą. Uleganie przymusowi i zadawanie przymusu zniszczyło w nim samo pojęcie prawdy. Zawrót głowy w śmiertelnej pustce, jaka pozostała, stał się jego ostatnim ratunkiem”.
„Zawrót głowy w śmiertelnej pustce” to ostatni czyn, na jaki zdobywa się sumienie broniące człowieka przed zniewoleniem i lenistwem. Człowiek więc musi bronić sumienia przed samym sobą, tak żeby ono mogło wyrażać się jasno i nieskrępowanie. O tym chyba myślała Malewska, kiedy pisała: ,,«Nienawiść siebie» świętych to nienawiść do wiecznego najeźdźcy, codziennego tyrana. Uzurpatora, oszusta”. Albo: „Najważniejsze to kiełznać bestię w człowieku. I na tym froncie nie ma z góry wyznaczonych dowódców i szeregowców. Każdy ma własny odcinek, własną kampanię do rozegrania. W sobie przede wszystkim zdusić, wytępić te same siły, które obracają w perzynę świat. Nie, nie wytępić, bo one nie umierają, ale tępić zawsze i zwyciężać co dzień”. Te słowa pisane w 1945 r. współbrzmią ze słowami Jana Pawła II skierowanymi do polskiej młodzieży w czerwcu 1987 r. na skrawku ziemi bronionej przez Polaków w 1939 r.: „Każdy ma swoje Westerplatte”. Malewska uważała – jestem o tym przekonany – że walka człowieka z samym sobą w obronie sumienia stanowi zasadniczy wątek dziejów ludzkości. Zakochana w historii, z jej pomocą zmierzała do prawdy człowieka w powszedniości życia codziennego. „Każda czynność dnia powszedniego ma w sobie cząstkę historii. Jest tą żywą, kto wie czy nie najbliższą nam dzisiaj nauką przeszłości”. W latach komunistycznego barbarzyństwa, kiedy należało ratować kulturę, tak jak ratowali ją mnisi w okresie przez św. Hieronima i św. Augustyna nazwanym excidium mundi, Malewska, wzruszona i poruszona postacią Kasjodora, który mając dziewięćdziesiąt trzy lata, opracowuje zasady ortograficznego pisania dla swoich skrybów, tworzy Przemija postać świata. W ruinach pewnego świata dostrzega przestrzeń, w której wieczne bosko-ludzkie wartości odsłaniają się wyraźniej, wzywając człowieka do budowania wszystkiego od nowa. Powszednia obrona kultury tych bosko-ludzkich wartości według ora et labora św. Benedykta sprawiała, że głos Malewskiej brzmiał czysto. Jednych podnosił na duchu, drugich zawstydzał, ale wszystkim pomagał przychodzić do siebie. Był bowiem wezwaniem…
Stanisław Grygiel, Żyć znaczy filozofować, Mt 5,14 | Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego, Warszawa 2020
Książka, wyróżniona w ub.r. nagrodą Książka Historyczna Roku, jest do nabycia w Sklepie Mt 5,14.