AKTUALNOŚCI
METODYSTA, KTÓRY NIE MIAŁ W ZWYCZAJU KRZYCZEĆ NA PAPIEŻA
27 stycznia 2022
21 stycznia minęła 25. rocznica śmierci ks. prof. Witolda Benedyktowicza (1921-1997), wieloletniego zwierzchnika Kościoła metodystycznego w Polsce (dziś Kościół Ewangelicko-Metodystyczny) i długoletniego profesora Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej.
Kiedy 17 czerwca 1983 r. podczas pierwszego spotkania ekumenicznego w Polsce z Janem Pawłem II, bp Alfons Nossol chciał przedstawić papieżowi ks. prof. Witolda Benedyktowicza, honorowego prezesa Polskiej Rady Ekumenicznej, on zareagował: „Nie trzeba, my się znamy”. Pamiętał Benedyktowicza z czasów okupacji, kiedy młody Witold, niemal jego rówieśnik, również pasjonował się teatrem i myślał o aktorstwie.
Paralela losów
Ów epizod wiąże się z osobą Tadeusza Staicha, poety i polonisty krakowskich szkół gimnazjalnych, który w czasie wojny pełnił funkcję kogoś w rodzaju dyrektora artystycznego Studia 41, grupy teatralnej, którą Witold założył z bratem i w której występował. Staich zabrał Witolda do mieszkania Wojtyły przy ul. Tynieckiej 10 w Krakowie na spotkanie z Mieczysławem Kotlarczykiem, twórcą Teatru Rapsodycznego, w którym występował przyszły papież. W ramach rewizyty Karol Wojtyła wraz z Kotlarczykiem odwiedził dom Benedyktowiczów, gdzie odbywała się próba do Wesela Stanisława Wyspiańskiego.
Kontakty nie były podtrzymywane, bo obie grupy działały niezależnie od siebie. Natomiast losy Witolda i Karola potoczyły się paralelnie. Obaj porzucili aktorstwo, a doświadczenie zdobyte w młodości przydało im się w kaznodziejstwie. Karol zdradził „panią sztukę” i wstąpił do tajnego seminarium duchownego, natomiast Witold wszystkie swoje siły oddał służbie metodyzmowi, który poznał dzięki pastorowi Konstantemu Najderowi podczas okupacji w Krakowie.
Wnuk bezrękiego malarza
Przyszły zwierzchnik polskich metodystów pochodził z patriotycznej rodziny. Jego dziadek Ludomir Benedyktowicz był powstańcem styczniowym. Mimo utraty obu rąk w walce z Kozakami, postanowił zostać malarzem. I dopiął swego. Ukończył Szkołę Rysunku Wojciecha Gersona i słynną Akademię Sztuk Pięknych w Monachium. Malował przy pomocy specjalnej protezy zakończonej metalową obrączką, do której wkładano pędzel lub piórko.
Witold Benedyktowicz był wiodącą postacią polskiego protestantyzmu. Przez prawie 30 lat wykładał w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, kształcącej kadry dla Kościołów o tradycji prawosławnej, protestanckiej i starokatolickiej. W ChAT był m.in. kierownikiem Katedry Teologii Systematycznej. W latach 1969-1983 pełnił funkcję zwierzchnika (superintendenta) Kościoła metodystycznego.
Solidarność modlitwy
Jako prezes Polskiej Rady Ekumenicznej (1975-1983) nie miał oporów w kontaktach z katolikami. Za jego kadencji PRE nawiązała współpracę z Komisją Charytatywną Episkopatu w zakresie dystrybucji darów napływających z zagranicy do Polski.
Katolikom okazywał gesty solidarności, jak np. wówczas, gdy uczestniczył w pogrzebie prymasa Stefana Wyszyńskiego i wziął udział w papieskiej Mszy Świętej na pl. Zwycięstwa 2 czerwca 1979 r.
O otwartej postawie wobec katolików w Polsce mówił podczas spotkania ekumenicznego z Janem Pawłem II 17 czerwca 1983 r.: „Uczymy się cierpliwości, pokory i modlitwy. Uczymy się tego w obliczu cierpień. Cierpienie było udziałem Waszej Świątobliwości dwa lata temu w maju. Wszyscy przeżywaliśmy zamach, wstrząs i niepokój stąd płynący i modliliśmy się o ocalenie Waszej Świątobliwości. To była solidarność modlitwy przyczynnej. Pielęgnowaliśmy tę solidarność modlitwy w obliczu śmierci Prymasa Tysiąclecia ks. kardynała Wyszyńskiego”.
Ks. prof. Witold Benedyktowicz witał Jana Pawła II jako „pielgrzyma nadziei”. Nawiązując do rzeczywistości Polski czasu stanu wojennego i napiętej sytuacji międzynarodowej, mówił: Jest takie powiedzenie, że kiedy jest najciemniej, wtedy znów błyska nadzieja. I dziś, gdy jest mroczno nad światem, widzimy przecież światła nadziei… Wobec zagrożenia śmiercią i globalną katastrofą, żyjemy nadzieją, że Jezus Chrystus, który jest życiem świata, jest też przyszłością, gwarantem przeżycia i przetrwania rodu ludzkiego… W tym właśnie duchu, duchu nadziei, witamy i pozdrawiamy serdecznie Waszą Świątobliwość na polskiej ziemi”.
Honorowy prezes PRE mówił cicho. Gdy ktoś po spotkaniu zwrócił mu na to uwagę, ks. Benedyktowicz odparł: „Nie mam zwyczaju krzyczeć na papieża”.
„Dziwne rozgrzanie serca”
Ksiądz Benedyktowicz był jednym autorów i zarazem spiritus movens ekumenicznego tłumaczenia Pisma Świętego na język polski, które ukazało się w 2018 r., już po jego śmierci. Nie udało się zwerbować komunistycznej Służbie Bezpieczeństwa ks. prof. Benedyktowicza na tajnego współpracownika. A przecież nie miał on za sobą „rządu dusz”, jak prymasi Polski, lecz wspólnotę liczącą w skali całego kraju 4 tysiące wiernych, co odpowiada liczebności średniej parafii katolickiej.
Zakończę osobistym wspomnieniem. W 1986 r. z ks. Benedyktowiczem przegadałem kilka godzin o metodyzmie. Efektem rozmowy był duży wywiad dla „Tygodnika Powszechnego”. Ze szczególną dociekliwością pytałem ks. profesora o owo „dziwne rozgrzanie serca”, niezwykłe doświadczenie duchowe Johna Wesleya z 24 maja 1738 r., które stało się podstawą ruchu zwanego metodyzmem, powstałego jako reakcja na skostnienie Kościoła anglikańskiego. Zawsze chętnie słuchałem jego znakomitych, mądrych kazań głęboko osadzonych w Biblii oraz błyskotliwych, pełnych erudycji i subtelnego humoru wystąpień na różnego rodzaju sesjach i uroczystościach ekumenicznych.
Kiedy w 1980 r. ks. Benedyktowicz otrzymał tytuł profesora zwyczajnego, jako młody dziennikarz zadzwoniłem do niego z prośbą o podanie danych biograficznych. Odpowiadał cierpliwie i życzliwie na moje pytania, a kiedy skończył, spointował: „No, i ma pan gotowy nekrolog”.
Grzegorz Polak, Mt 5,14
Dziękuję za pomoc ks. Zbigniewowi Kamińskiemu, emerytowanemu biskupowi Kościoła Ewangelicko-Metodystycznego w RP.