11 marca 1968 r. studenci stolicy, mimo że trzy dni wcześniej ich pokojowy wiec na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego został brutalnie spacyfikowany przez milicję i wspomagające ją oddziały ZOMO, wyruszyli pod gmach partii. Na Nowym Świecie pochód został rozbity przez „siły porządkowe” przy pomocy gazów łzawiących i armatek wodnych. Drugi pochód szedł w kierunku sowieckiej ambasady przy ul. Belwederskiej, ale również nie doszli do celu, rozproszeni w ten sam sposób przez milicję i ZOMO.
Działo się to w Wielki Czwartek. Tego dnia wieczorem prymas Polski kard. Stefan Wyszyński wygłosił w katedrze warszawskiej poruszającą homilię, nawiązując do bolesnych wydarzeń, od których „serce kurczy się z bólu”. Przypomnijmy dramatyczne wydarzenia, które przeszły do historii pod nazwą „Marca‘68”.
Po zwycięstwie Izraela w wojnie sześciodniowej z krajami arabskimi, państwa bloku wschodniego, za wyjątkiem Rumunii, zerwały z nim stosunki dyplomatyczne. Pierwszy sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka nazwał polskich Żydów „piątą kolumną”. Rozpoczęły się antysemickie czystki w wojsku, mediach i administracji państwowej. Cenzura zakazała wystawiania w Teatrze Narodowym w Warszawie Dziadów, które uznała za spektakl antysowiecki. W odpowiedzi studenci protestowali pod pomnikiem Adama Mickiewicza przy Krakowskim Przedmieściu. Pokojowy wiec zwołany 8 marca na Uniwersytecie Warszawskim w obronie dwóch studentów relegowanych z uczelni spacyfikowała milicja przy pomocy tzw. aktywu robotniczego, bezlitośnie pałując i aresztując studentów.
Wielu ze studentów znalazło schronienie w pobliskich świątyniach: kościele św. Krzyża przy Krakowskim Przedmieściu, w kościele akademickim św. Anny i w kościele kapucynów przy ul. Miodowej, blisko Domu Arcybiskupów Warszawskich. Do protestów dołączyli się studenci w całym kraju.
Nie naśladować tych, którzy biją
Wydarzenia te stały się pretekstem do wszczęcia rozgrywek wewnątrz partii komunistycznej i odsunięcia od władzy Władysława Gomułki. W wyniku marcowych protestów zatrzymano ponad 2700 osób. Do wyjazdu, bez prawa powrotu, zmuszono ponad 15 tysięcy obywateli polskich pochodzenia żydowskiego.
Prymas Stefan Wyszyński stanął zdecydowanie po stronie bitych i prześladowanych. 10 marca 1968 r. w kościele św. Augustyna w Warszawie podczas nabożeństwa Gorzkie żale wygłosił kazanie pasyjne, które przeszło do historii pod nazwą Na krzyżowej drodze Stolicy. W homilii powiedział: „Nie trzeba naśladować tych, którzy nas biją. Patrzmy na Chrystusa! On wie, że przejdzie przez swoją drogę krzyżową do zmartwychwstania! Patrzmy z wiarą! (…) Każdy z nas przejdzie przez swoją krzyżową drogę, ale… zmartwychwstanie”.
To było preludium do tego, co nastąpiło nazajutrz podczas liturgii wielkoczwartkowej w katedrze warszawskiej. Kardynał Wyszyński mówił: „Wydaje się, jak gdyby dla pewnej kategorii ludzi zabrakło w Polsce miłości i prawa do serca. Widzieliśmy bolesne fakty, które nam się nie mogły w głowie pomieścić! (…) Tymczasem jesteśmy świadkami zjawisk trudnych do zrozumienia wprost niemożliwych do uwierzenia. Człowiek o prawym sercu może się dziwić, ale… nie uwierzy!”.
Prymas przypomniał, że dziesięć wieków temu wraz ze chrztem przyjęliśmy prawo miłości, „które prostuje serca i dłonie, każąc mówić prawdę braciom – właśnie dlatego, że jesteśmy sobie braćmi”. Wyznał, że jako biskup stolicy boleśnie przeżywa „widowisko”, które rozgrywa się na ulicach Warszawy. „Cóż mi pozostaje? – pytał prymas. Chyba wam przypomnieć, najmilsze dzieci, abyście wybronili własne serca, myśli i uczucia przeciwko potwornej nienawiści i kłamstwu, które się dzieje na naszych oczach. Abyście mieli odwagę bronić swego prawa do prawdy, miłości, szacunku wzajemnego i sprawiedliwości, do jedności Chrystusowej i pokoju Bożego! Tylko to nas uratuje! Nic innego nie da nam ratunku w naszej Ojczyźnie – dla młodzieży i starców; dla tych, co się uczą i dla tych, którzy uczą; dla tych, którzy słuchają i dla tych, którzy wydają rozkazy i polecenia. Gdybym zdołał to uczynić, jak pragnę tego sercem, to upadłbym w tej chwili na kolana przed wszystkimi znieważonym w naszej Ojczyźnie i prosiłbym: Bracie, odpuść!… odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią!… Bo jeszcze nie rozumieją prawa miłości. A my chcemy się rządzić prawem miłości! Ogłosiłem Wam «Społeczną Krucjatę Miłości». Powiedziałem z tej ambony: Pragnąłbym, aby Stolica stała się «Miastem pięknej miłości» dla całej Polski, bo tylko to gwarantuje pokój, prawdę i wolność”.
Może ja jestem winien?
Homilia miała bardzo osobisty charakter. Prymas zarzucił sobie, że może za mało mówił o obowiązku miłowania, skoro teraz na ulicach Warszawy zwycięża nienawiść.
Mówił dalej: „(…) gdy klękam duchem przed wszystkimi znieważonymi i proszę, aby ratowali swą miłość, która jest ratowaniem własnego człowieczeństwa, klękam i przed tymi, którzy znieważali i znieważają słowem i czynem. Tym bardziej mówię do nich: «Przyjacielu!… Przyjacielu!» – jak mówił Chrystus do ucznia, który Go całował… Przyjacielu, co czynisz? I Ciebie też przepraszam, że znieważyłeś swoje człowieczeństwo kłamstwem i dopuszczoną do serca nienawiścią. I Ciebie przepraszam… To może ja jestem winien, Biskup Warszawy! bom niedostatecznie mówił o obowiązku miłości i miłowania – i to wszystkich, bez względu na mowę, język i rasę, aby na nas nie padał potworny cień jakiegoś odnowionego rasizmu, w imię którego bronimy naszej kultury. Nie tą drogą!! Kulturę naszą obronimy tylko przez prawo miłości!
Cóż mam uczynić? Tak bardzo pragnę zniżyć się do nóg wszystkich: i znieważonych, i znieważających, i powiedzieć: przykazanie nowe ogłaszam Wam, abyście się społecznie miłowali. A teraz, w Imię Boga i Chrystusa, który jest Królem Miłości – idę całować wasze nogi!…”.
Prymas zachowywał powściągliwość w politycznej ocenie wydarzeń, gdyż wiedział, że ich tłem są rozgrywki wewnątrz PZPR. Podczas kongregacji księży dziekanów, które miało miejsce 13 marca 1968 r., w drugim dniu obrad, powiedział m.in.: „Napięta sytuacja stolicy wymaga od nas specjalnej dojrzałości społecznej. (…) Młodzieży naszej okażemy jak najwięcej zrozumienia. Nie będziemy jej potępiali, ale jednocześnie po bratersku, życzliwie, będziemy ją zachęcali do roztropności, pokoju i umiaru”.
Na odważniejszą ocenę pozwolił sobie w osobistych notatkach pod datą 18 marca: „Raczej wszystko trzeba brać na rachunek rozgrywek wewnętrznych w PZPR. Jest to bodaj etap wstępny dla tego periodu przemian. Zdaje się, że władze polityczne w obecnej chwili chcą ograniczyć się do rozprawy z «syjonizmem»« i «podżegaczami». Chcą wymanewrować młodzież akademicką, robotników i Kościół. Bodaj najłatwiej byłoby uspokoić młodzież, gdyby zwolniono aresztowanych z więzień i poskromiono oszczerstwa prasy”.
Prymas Wyszyński nie używał zwrotu „antysemityzm”, mówił o „odnowionym rasizmie”. Sens jego słów właściwie odczytał rabin Zew Wawa Morejno, który w liście do władz PRL napisał: „Głęboka jest nasza wdzięczność dla Dostojnego Prymasa Polski, który w ciężkiej dla nas chwili podniósł swój głos protestu przeciwko szerzeniu nienawiści i niestrudzenie nawołuje do miłości, do pojednania i konsolidacji narodu”.
Grzegorz Polak, Mt 5,14
PS. Jako licealista dołączyłem 11 marca 1968 r. do pochodu studentów UW na Nowym Świecie. W pewnym momencie poczułem dotkliwe łzawienie w oczach. Piekło tak straszliwie, że nie dało się kontynuować pochodu. To był decydujący moment, w którym władza ludowa wyleczyła mnie ostatecznie ze złudzeń do, jak twierdziła, „jedynie słusznego ustroju”.
W wigilię Święta Miłosierdzia Bożego, 2 kwietnia 2005 roku o g. 21.37, po blisko 27 latach pontyfikatu zmarł Jan Paweł II. Nie tylko tę rocznicę, ale cały jubileuszowy rok setnej rocznicy urodzin Karola Wojtyły, obchodzić będziemy w warunkach czającej się pandemii. Główne uroczystości odbędą się po wakacjach, chociaż jeszcze dzisiaj trudno określić precyzyjnie ich termin.
Nastrój tamtego wieczoru przypomina nieco klimat dni dzisiejszych, kiedy cały świat pogrążył się w smutku, cierpieniu i lęku z powodu rozprzestrzeniającej się zarazy. Piszę „nieco”, bo jednak wtedy, w 2005 roku, mogliśmy wyjść na place, ulice i do kościołów, aby wspólnie przeżywać śmierć Papieża, okazać mu swoją miłość, wdzięczność w modlitwie oraz przez zapalanie zniczy oraz świec, które tworzyły wielokilometrowe łańcuchy światła na krawężnikach ulic.
Tak było zresztą na całym świecie. Dziś musimy zostać w domach i nie możemy zbiorowo manifestować swojej solidarności i wzajemnie się pocieszać w ogólnonarodowym smutku.
Trudno dzisiaj byłoby zrozumieć, zwłaszcza młodym, że śmierć jednego człowieka spowodowała taką pustkę w świecie. Odejście Jana Pawła II było jednak wydarzeniem globalnym, przeżywali je ludzie rożnych konfesji i religii, różnych kultur, narodowości, a także niewierzący dla których postać w bieli była najwyższym autorytetem moralnym.
Z okazji rocznic papieskich zawsze stawiane są pytania: co by powiedział nam dzisiaj? Na pewno głosiłby przesłanie o nadziei, o której mówił: „Nadzieja jest czymś więcej niż powierzchownym optymizmem, który pojawia się tylko wtedy, gdy nie chcemy przyznać się, że otacza nas ciemność. Jest ona raczej realistyczną i pozytywną wizją tych, którzy zobaczyli ciemność w całej pełni, po czym odkryli w jej sercu światło”.
Za jedno z najważniejszych wydarzeń pontyfikatu Jana Pawła II uznano wydanie książki Przekroczyć próg nadziei. Kluczowe zdanie tej książki brzmi: „Jest rzeczą bardzo ważną, ażeby przekroczyć próg nadziei, nie zatrzymywać się przed nim, ale pozwolić się prowadzić”. Te słowa to nieodzowny, nie starzejący się imperatyw, aktualny zwłaszcza teraz, gdy cały świat najzwyczajniej się boi nie tylko samej epidemii, ale jej społecznych skutków.
Zawsze w słowach papieskich, nawet z okazji najtragiczniejszych wydarzeń: wojen i kataklizmów, pobrzmiewał ton nadziei na lepszą przyszłość, wiary w ludzką solidarność i Bożą Opatrzność. Dla Jana Pawła II chrześcijaństwo było bowiem najpiękniejszą z religii także dlatego, że z nadziei uczyniło Boską cnotę. Ujmując rzecz obrazowo Papież, „prorok nadziei”, wskazywał ludziom, że po Kalwarii – a przeżywa ją w tym roku, akurat w Wielkim Poście wielu ludzi na świecie – następuje Zmartwychwstanie.
Jan Paweł II nie przestaje mówić do nas dzisiaj. Wypowiada przede wszystkim z mocą słowa, które uczynił motto swego pontyfikatu, i które teraz brzmią jako najprostsze przesłanie otuchy i nadziej: „Nie lękajcie się!”.
Grzegorz Polak, Mt 5,14
Archiwum parafii pw. Przemienienia Pańskiego w Zuzeli
Zbiory Mt 5,14
Zuzel 148. Działo się we wsi Zuzel piątego (osiemnastego) sierpnia tysiąc dziewięćset pierwszego roku o godzinie czwartej po południu. Przybył Stanisław Wyszyński, organista parafii Zuzel, dwadzieścia cztery lata od urodzenia, w towarzystwie Feliksa Gardockiego, dwadzieścia cztery lata, właściciela Zakrzewa-Słomy, tamże zamieszkałego, i Stanisława Hermogenesa (dwojga imion) Rucza, kierownika państwowego sklepu z winem we wsi Zuzel, czterdzieści sześć lat od urodzenia tamże zamieszkałego, i przedstawił nam dziecię płci męskiej, mówiąc, że urodziło się we wsi Zuzel dwudziestego pierwszego lipca (trzeciego sierpnia) tegoż roku o godzinie trzeciej rano z jego prawowitej małżonki Julianny z Karpiów, dwadzieścia trzy lata od urodzenia. Dziecku temu na chrzcie świętym udzielonym tejże daty przez niżej podpisanego nadano imię Stefan, a jego rodzicami chrzestnymi byli: Stefan Kryszyński, organista parafii Nur, i Stanisława Gardocka (żona pierwszego świadka). Akt ten opóźniony z przyczyny wyjazdów ojca rodzonego dziecka, ojcu i świadkom został przeczytany i przez nich podpisany.
Proboszcz parafii Zuzel, utrzymujący akta stanu cywilnego, ks. Ant. Lipowski
Stanisław Wyszyński, Feliks Gardocki, Stanisłw Rucz
[tłumaczenie aktu chrztu z jęz. rosyjskiego]
W tekście pisanym cyrylicą ojciec Stefana Wyszyńskiego, Stanisław, podpisał się po polsku. Był to wówczas akt znacznej odwagi, ponieważ zaborcy wymagali, by wszystkie dokumenty, także kościelne, pisane były alfabetem używanym w Rosji.
W dokumencie występuje podwójna datacja – według stosowanego w Polsce kalendarza gregoriańskiego i obowiązującego w Rosji juliańskiego. Różnica wynosi 13 dni.