EN

Mt 5,14 | Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego odwiedziła 100-osobowa grupa przedstawicieli Fundacji Orszak Trzech Króli. Goście mogli obejrzeć Muzeum, oprowadzani przez przewodników.

Orszak Trzech Króli to fenomen, który wychodząc od 14 lat na ulice naszych miast, przypomina o wspaniałej tradycji jasełek i wszelkiej twórczości kulturalnej związanej z okresem Bożego Narodzenia. To za sprawą męskiej szkoły podstawowej „Żagle” prowadzonej przez Stowarzyszenie „Sternik” (które zapoczątkowało tę piękną inicjatywę), co roku tłumnie podążamy za betlejemską gwiazdą.

Liczne przedsięwzięcia animacyjne i teatralne są stałym elementem tej religijnej manifestacji. Warto zwrócić uwagę, że specjalną fanfarę dla Orszaku skomponował Michał Lorenc, który jest autorem muzyki w Mt 5,14.

Wydarzenie z każdym rokiem zyskuje sobie nowych zwolenników. Orszaki Trzech Króli organizowane są na 3 kontynentach i w 16 krajach, m.in. w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Włoszech, USA, Ukrainie, Rumunii, Rwandzie i Ekwadorze.

Osoby związane z Orszakiem Trzech Króli były dla nas szczególnie miłymi gośćmi, gdyż pielęgnują tradycje, które były ważne dla patronów Muzeum. Mamy nadzieję, że będą one inspirować naszych gości do innych inicjatyw. Na ręce Barbarze Szczecińskiej-Trzeciak, prezes Zarządu Fundacji, składamy serdeczne podziękowania za odwiedziny i życzymy dalszej owocnej działalności Fundacji na polu społecznym, tożsamościowym i kulturotwórczym.

Ireneusz Salamonowski, Mt 5,14

Z wielkim smutkiem żegnamy zmarłego w Rzymie 20 lutego br. prof. Stanisława Grygiela. Miał 89 lat.

Prof. Stanisław Grygiel to jedna z najbardziej niezwykłych osobowości polskiej filozofii i antropologii. Jako wieloletni nauczyciel akademicki, autor monografii, promotor prac dyplomowych wpływał na myślenie tysięcy ludzi zawsze podkreślając znaczenie godności człowieka i jego powołania do życia w miłości, prawdzie i wolności

Zarówno jego życie jak i teksty, które po sobie pozostawił, przepełnione były duchem zaufania Bogu i drugiemu człowiekowi. Jako uczeń, potem zaś przyjaciel św. Jana Pawła II, był niestrudzonym propagatorem papieskiego spojrzenia na wartości małżeństwa i rodziny, ale też duchowości samego Karola Wojtyły. Od 1980 r. wraz z rodziną na prośbę papieża Jana Pawła II wyjechał z Polski do Rzymu, aby tam tworzyć intelektualne zaplecze pontyfikatu. Był profesorem i filarem Papieskiego Instytutu Jana Pawła II dla Studiów nad Małżeństwem i Rodziną przy Papieskim Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie, który stał się miejscem formacji studentów z całego świata. Wykładał także filozofię człowieka w Papieskim Instytucie im. Jana Pawła II w Waszyngtonie oraz w Lugano w Szwajcarii. Uczestniczył w pracach dwóch Synodów Biskupów Europejskich. Wspólnie z żoną Ludmiłą są jednymi w pierwszych propagatorów idei świętych małżonków, myśli silnie eksponowanej przez papieża Polaka.

W swoich ostatnich tekstach, które wygłosił lub opublikował jeszcze pod koniec 2022 roku podejmował temat daru wolności i jedności małżonków w Bogu. Na pytanie jak żyć, odpowiedział: „W przynależności do innych osób biją źródła zobowiązań moralnych, które wytyczają nam drogę życia. Osoby zawierzone sobie nawzajem stanowią jedna dla drugich obowiązek (munus), z którym mają żyć. Żyć z obowiązkiem, cum munere, jakim jest druga osoba, znaczy żyć w komunii osób… Filozoficzne pytania, na które szukam odpowiedzi, pomagają mi troszczyć się o piękne życie”.

Profesor Stanisław Grygiel zostanie pochowany w rodzinnych Zembrzycach. Msze Święte żałobne zostaną odprawione w Rzymie i Krakowie.

Zespół Mt 5,14 | Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego uczył się od Pana Profesora pogłębionej refleksji nad afirmację osoby, której był dla nas niedoścignionym wzorem. Owocem współpracy Muzeum ze śp. Stanisławem Grygielem była m.in. wyjątkowa książka autobiograficzna, przygotowana w rozmowie z Marią Zboralską: Żyć znaczy filozofować. Niedawno została ogłoszona Książką Historyczną Roku.

Ulubionym wierszem Pana Profesora był poemat Johanna Wolfganga Goethego Nad szczytami spocznienie (w przekładzie Leopolda Staffa):

Wierzchołki wzgórz

Spowite w ciszę;

Drzew żaden już

Wiew nie kołysze;

Śpi las

I ptaki w gęstwinie.

 I tobie ninie

Spocząć już czas.

Sejm RP ogłosił 2023 rokiem Mikołaja Kopernika. W 550. rocznicę urodzin wielkiego astronoma i kanonika warmińskiego, przypominamy homilię prymasa Stefana Wyszyńskiego wygłoszoną pół wieku temu w bazylice archikatedralnej pw. św. Jana Chrzciciela w Warszawie.

Deus in sole posuit tabernaculum suum.

Et signum magnum apparuit in cælo: Mulier amicta sole. [Ap 12,1]

Mamy wiele powodów do dziękczynienia Ojcu Niebieskiego za życie ludzi wielkich i takich, którzy uważają się za małych, lecz w rzeczywistości są wielkimi. Bóg sam „obmyśla” życie ludziom, którzy mają do wypełnienia jakieś niełatwe zadanie i wskazuje im, co mają czynić. Podobnie było z życiu Mikołaja Kopernika, który urodził się 500 lat temu, a którego Bóg „dotknął” geniuszem.  Pisał on do Ojca Świętego Pawła III, dedykując mu dzieło O obrotach sfer niebieskich, że astronomia jest sztuką bardziej Bożą, niż ludzką.

Wysyłając do Ojca Świętego Pawła VI depeszę, w której dziękujemy mu za list przesłany do Narodu w związku z dzisiejszą rocznicą, przytoczyliśmy w niej te same słowa, jakie Kopernik skierował do Pawła III. Pragniemy bowiem, aby Paweł VI, dziękując razem z nami Bogu za geniusz naszego rodaka, ujrzał również jego duchowość.

Wybraliśmy dziś Mszę Świętą o Wniebowzięci, aby patrzeć na największą Gwiazdę, obleczoną w Słońce – Maryję. Bóg wyznaczył Jej olbrzymie zadanie, ale Ona uważała się tylko za Służebnicę   Pańską. Maryja uczy nas swoim przykładem, iż życie każdego człowieka jest zamierzone przez Boga, jest własnością i wielkim darem Ojca Niebieskiego. Uczy nas, że trzeba być wdzięcznym Bogu za wszystko, czym ubogaca życie ludzi wielkich i małych.

Dwa pomniki

Przed 500 laty otworzyły się na świat oczy niemowlęcia, które miały oglądać dziwy Boże w przestworzach. Aby uczcić pamięć wielkiego naszego rodaka i syna całej ludzkości, Mikołaja Kopernika, dzieci Warszawy i Polski złożyły dziś rano wiązankę biało-czerwonych kwiatów u stóp jego pomnika, a drugą – taką samą – u stóp Chrystusa, który u cokołu kościoła Świętego Krzyża woła do Stolicy i Narodu: Sursum corda!

Dlaczego połączyliśmy ten wymowny znak w jednym akcie hołdu? Wystarczy przypomnieć wspólne losy tych dwóch warszawskich pomników – Kopernika i Chrystusa. Zrodziła je wdzięczność dla syna polskiej ziemi, który jest naszą dumą, który oczy ludzkości oderwał od Ziemi i skierował ku Słońcu. Zrodziła je wdzięczność dla Tego, który jest naszą Mocą – dla Chrystusa wołającego po wsze czasy: Sursum corda! Tę myśl Narodu dobrze odczytała nienawiść okupantów, dlatego obydwa pomniki razem wywieziono ze Stolicy, gdzieś pod Nysę. Tam je po wojnie odnaleziono i stamtąd rozpoczął się ich pochód powrotny. Zapisali kronikarze tych przełomowych dni, że na jednej platformie wieziono do Warszawy – „obywatela Kopernika i Pana Chrystusa Króla”. Tak opiewa dokument zezwalający na przywiezienie pomników do Stolicy. Stolica zapragnęła mieć znowu w swoim sercu syna polskiego Narodu – Mikołaja, który jest jego dumą; zapragnęła również widzieć na frontonie krzyża Świętokrzyskiego – Syna Bożego, który jest Mocą Narodu.

Pomnik Mikołaja Kopernika, Warszawa

Ojciec Święty Paweł VI w liście skierowanym do Prymasa Polski z okazji 500-lecia urodzin Kopernika napisał, że istnieje przedziwne powiązanie prawdy odsłonionej przez umysł ludzi i prawdy Bożej, nauki i wiary, nauka bowiem czerpie z mocy Bożej. Prawdy, które ustali nauka, i te, które objawił Chrystus – to są wszystko prawdy Boże. Dlatego między nauką i wiara jest przedziwna harmonia i zgodność. Wyznanie tej zgodności można było dostrzec na platformie wiozącej spod Nysy do Warszawy obydwa pomniki – Kopernika i Chrystusa. Bo Stolicy potrzeba i nauki, i wiary, zaślubionych sobie wzajemnie.

Kronikarz tych czasów pisze, że Kopernik i Chrystus przez Częstochowę „wracali” spod Nysy do Warszawy. Od Częstochowy powrót zamienił się w manifestacyjny pochód. Ustawiano bramy triumfalne, zasypywano pomniki kwiatami. Na spotkanie „Powracających” wychodziły całe rzesze ludzi, delegacje i procesje. Bo wracał do Stolicy syn Narodu – Kopernik, który jest jego dumą, i Syn Boży – Chrystus, który jest jego Mocą.

Sens odkrycia Kopernika

Wszyscy pragniemy patrzeć w Niebo dlatego, że syn Narodu ukazał Ziemi jej drogi wokół Słońca, a Syn Boży narodził się z niewiasty obleczonej w Słońce: „znak wielki ukazał się na Niebie” (Ap 12,1).

Potężny znak Słońca urzekał Kopernika.

Potężny znak Niewiasty obleczonej w Słońce urzeka wszystkie dzieci Boże.

Stanisław Szukalski, «Pomnik Kopernika», 1973

Tam, w Słońcu, gdzie Bóg założył swój Tron – in sole posuit tabernaculum suum (Ps 19,5) – spotykają się wszystkie tęsknoty myśli ludzkiej i serca, rozumu i wiary. I wspólnie „oglądają” Tron Boży i Niewiastę obleczoną w Słońce, bo ona ogarnęła Boga, Słońce Sprawiedliwości.

Przedziwnie nam się to łączy w sposób naturalny, zwykły, bez naciągania. Kopernikowi zawdzięczamy tę prawdę, że Ziemia, z całym swoim bogactwem, ma krążyć wokół Słońca, ciążyć ku niemu i odbywać pracowite „pielgrzymki” po orbicie układu heliocentrycznego. Odkrycie to ma głębokie znaczenie humanistyczne i teologiczne dla całej rodziny ludzkiej. Kopernik nauczył nas podnosić oczy, utkwione w Ziemię – ku Słońcu. Pomógł ludzkości zapatrzonej w Ziemię, zagrożonej myśleniem materialistycznym, wznosić oczy ku Niebu. Jak gdyby wołał: DO wyższych rzeczy jesteśmy stworzeni! To nie w Ziemię mamy wbijać oczy, to nie wokół Ziemi wszystko się kręci, ale Ziemia obraca się wokół Słońca i wszyscy mieszkańcy Ziemi maja patrzeć w Słońce Boże. Dlatego słusznie możemy powiedzieć, że Kopernik „poniżył Ziemię, wywyższył człowieka”.

A przecież tego właśnie uczył Chrystus: patrzeć w Niebo, w Słońce, gdzie jest Sol IustitiæChristus Deus noster; gdzie jest „niewiasta obleczona w Słońce, Księżyc pod Jej stopami, a nad jej głową wieniec z gwiazd dwunastu…” (Ap 12,1). Syn Narodu przez swoje odkrycie skierował oczy dzieci Narodu i całej ludzkości – ku Słońcu. Syn Boży stając się człowiekiem, skierował oczy wygnańców, synów Ewy – ku Niebu, na którym realnym znakiem wielkiej dobroci Ojca jest właśnie „Niewiasta obleczona w Słońce”. Jest to największe wywyższenie człowieka i człowieczeństwa.

Sursum corda!

Czytaliśmy przed chwilą urywek wizji apokaliptycznej, w której Jan widzi „znak wielki na Niebie” – Niewiastę rodzącą. Oto smok czyha na Jej Dziecię, aby je pożreć. Tak czyha i w dziejach ludzkości, tak czyhał na Krakowskim Przedmieściu… Smok straszliwy, który nie mógł porwać Dziecięcia Maryi, wyrwał z serca Stolicy posąg Chrystusa, aby nie wołał do Narodu: Sursum corda! Lecz Bóg jest mocniejszy, aniżeli smok. Zachował Niewiastę rodzącą na pustyni, a Syna Jej wyniósł do swojego Tronu, bo taka jest Jego wola. Syn Boży ma być w sercu rodziny ludzkiej, a my pragniemy, aby był także w sercu Stolicy.

Chrystus na cokole kościoła Świętego Krzyża patrzy w kierunku pl. Zamkowego i katedry, a oczy Kopernika, jak urzeczone Jego programem – Sursum corda! – śledzą za Nim. Bo wyśledziły już – jak pisaliśmy do Pawła VI słowami Kopernika, skierowanymi do Pawła III – że wiedza o Niebie jest bardziej Boża, aniżeli ludzka.

Prymas Stefan Wyszyński w kościele pw. św. Krzyża w Warszawie, fot. swKrzyz.pl

Jubileusz 500-lecia Mikołaja Kopernika jest dla naszego Narodu sposobnością do głębokiej refleksji na temat dziwnego powiązania Ziemi i Nieba, spraw ludzkich i Bożych, wiedzy i wiary. I tak pragniemy przeżywać kopernikowski Rok Jubileuszowy. Niech te skromne słowa będą dla nas natchnieniem.

Córy Warszawy i Polski, które wróciłyście od pomników syna Narodu i Syna Bożego! Dziękujemy Wam za symboliczne naręcza biało-czerwonych kwiatów, złożone u stóp obu pomników. Wyraziliście nimi swoje pragnienie, aby po stopniach wiedzy, choćby przez cierpienie, jak mówi papież, – bo rzetelna nauka musi kosztować – iść za Chrystusem przed Tron Ojca, przy którym stoi „Niewiasta obleczona w Słońce”.

+ Stefan Kardynał Wyszyński, Prymas Polski

Warszawa, 19 lutego 1973 r.

W dniach 27-29 stycznia w Warszawie gościli przedstawiciele Trockiego Rejonowego Oddziału Związku Polaków na Litwie. Uczestnicy wizyty studyjnej mieli okazję odwiedzić najważniejsze instytucje państwowe oraz muzea, w tym Mt 5,14 | Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego.

Wizyta w Warszawie miała charakter studyjny. Jej celem było przybliżenie historyczno-kulturowej więzi obojga narodów, a przy tym zebranie doświadczeń dla aktywnych działań na rzecz polskości na Litwie oraz skorzystanea z szerokiej oferty edukacyjno-kulturalnej. Uczestnicy wyjazdu to młodzi liderzy, maturzyści oraz nauczyciele polskich gimnazjów na Litwie, a także członkowie polskich zespołów Landwarowianka, Rudziszczanie i Troczanie, oraz inni sympatycy Trockiego Rejonowego Oddziału ZPL.

Bogaty program wizyty stworzył możliwość odwiedzenia najważniejszych instytucji państwowych, w tym Kancelarii Prezydenta RP, Sejmu RP, Kancelarii Prezesa Rady Ministrów oraz Ministerstwa Edukacji Narodowej. Ważnym akcentem trzydniowego wyjazdu było przybliżenie historii i kultury Polski oraz przybliżenie sylwetek wybitnych Polaków. Uczestnicy mogli odwiedzić najważniejsze placówki muzealne Warszawy, w tym Mt 5,14 | Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego. Wyjazd zwieńczyła Msza Święta w Świątyni Opatrzności Bożej oraz koncert zespołu Landwarowianka.

Warto zwrócić uwagę na ten ostatni. Należą do niego mieszkanki miasta Landwarów na Wileńszczyźnie, kultywujące polski śpiew i tradycje. W swoim repertuarze zespół ma polskie pieśni ludowe, polskie pieśni kościelne i kolędy, pieśni z Wileńszczyzny oraz popularne piosenki estrady polskiej, począwszy od lat 20. XX stulecia aż po czasy współczesne.

Mt 5,14 | Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego ponownie bierze udział w projekcie Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Kultura dostępna. Muzeum za złotówkę. Celem przedsięwzięcia jest ułatwienie dostępu do kultury i dotarcie do szerokiego grona odbiorców.

W ramach programu, zapraszamy do naszego Muzeum dzieci i młodzież do 26 roku życia z biletami za symboliczną złotówkę dla gości indywidualnych. Także i w tym roku będzie możliwość zwiedzania Muzeum „za złotówkę” dla grup edukacyjnych w 2 przypadkach: zwiedzanie grupowe z przewodnikiem Muzeum oraz grupy bez przewodnika.

Dodatkowo w ramach programu Kultura Dostępna przeprowadzonych będzie 400 nieodpłatnych lekcji muzealnych, przeznaczonych dla uczniów szkół, instytucji pożytku publicznego lub placówek opiekuńczo-wychowawczych. Autorskie, kreatywne zajęcia prowadzone są w Mt 5,14 przez wykwalifikowanych, pełnych pasji muzealnych edukatorów.

Kultura dostępna to program Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jego realizacja ma na celu intensyfikowanie i poszerzanie wachlarza inicjatyw ograniczających przeszkody w dostępie do kultury oraz uświadamiających potrzebę uczestnictwa w niej, co stało się celem strategicznych działań Ministerstwa.

Więcej informacji na temat programu Kultura dostępna można znaleźć na stronach Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Uprzejmie przypominamy, że Mt 5,14 | Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego uczestniczy także w ogólnopolskim programie Karta Dużej Rodziny.

Poznając Warszawę poznaję ojczyznę i jej dziedzictwo (Kultura Dostępna) » Stowarzyszenie na rzecz osób z upośledzeniem umysłowym "RAZEM"

10 rocznica śmierci kard. Józefa Glempa

W stanie wojennym, w najtrudniejszym dla siebie, jak przyznawał, okresie posługi prymasowskiej, był posądzany o zbyt daleko idącą kolaborację z ekipą gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Dzisiaj powszechnie uważa się, że dzięki jego roztropnej, ostrożnej polityce, nie doszło wówczas w Polsce do jeszcze bardziej tragicznego w skutkach rozlewu krwi. 23 stycznia br. minęła 10. rocznica śmierci kard. Józefa Glempa, który wbrew obawom wyrażanym zaraz po jego nominacji, nie okazał się epigonem swego wielkiego poprzednika i mentora,  kard. Stefana Wyszyńskiego. Był ostatnim prymasem, który nie tylko przewodził Kościołowi w Polsce, ale miał realny wpływ na życie społeczne w kraju.

Mianowany 7 lipca 1981 r. przez Jana Pawła II arcybiskupem gnieźnieńskim i warszawskim, 56 z kolei prymasem Polski, wprowadził nieznany dotąd nie tylko swoim poprzednikom, ale w ogóle biskupom,    styl komunikowania. Był pierwszym polskim biskupem, który otworzył się na media, jeszcze w czasach, kiedy funkcjonowała cenzura.

Przełom medialny

Nie chodziło o udzielanie wywiadów, bo robił to już w międzywojniu, i to w sposób interesujący, prymas Polski, kard. August Hlond.  Prymas Wyszyński nie mógł zaistnieć w mediach, bo kiedy w 1953 r. udzielił wywiadu Jerzemu Turowiczowi dla „Tygodnika Powszechnego”, cenzura tekst skonfiskowała. Prasie Stowarzyszenia PAX, do którego miał stosunek wysoce krytyczny, kard. Wyszyński wywiadu nigdy nie udzielił, chociaż prywatnie przyjmował dziennikarzy z koncernu stworzonego przez Bolesława Piaseckiego.

W okresie prymasostwa Józefa Glempa cenzura zelżała, a po roku 1989 już jej, dzięki Bogu, nie było. Ale nawet jeszcze w fazie funkcjonowania tego znienawidzonego przez Polaków organu nowy prymas nawiązał żywe kontakty ze światem mediów, co było wówczas rewelacją. Dotąd było nie do pomyślenia, żeby dziennikarz podszedł do biskupa i o coś zapytał. Teraz bariery zostały zburzone i można było zadać pytanie samemu prymasowi. Ułatwiała to serdeczność, bezpośredniość, życzliwość i  otwartość arcybiskupa, a następnie kardynała Glempa.

Doceniał on rolę mediów, bo wiedział, że dają one możliwość dotarcia z przesłaniem ewangelicznym do świata laickiego, a od tego, co powie, w dużym stopniu zależeć będzie wizerunek Kościoła.

Za tę otwartość musiał nieraz zapłacić. W czasach, kiedy nie było jeszcze internetu i mediów społecznościowych, gdy wracał do Polski po wojażach zagranicznych, dziennikarze na lotnisku bombardowali go pytaniami i prosili o komentarz do aktualnych wydarzeń w kraju. Zdarzały się gafy i uproszczenia, które potem Ks. Prymas musiał wyjaśniać.

Bibliografia tekstów Józefa Glempa opracowana  przez ks. prof. Józefa Mandziuka: spisanych homilii, przemówień, artykułów, publikacji książkowych,   obejmuje 1818 pozycji. Jest ich znacznie więcej, bo spis nie obejmuje wszystkich wywiadów, w tym także licznych rozmów z dziennikarzami zagranicznymi, z którymi chętnie się spotykał. Można szacować, że wywiady i wypowiedzi medialne prymasa Glempa stanowią 15, a może nawet 20 proc. tekstów, jakie po nim pozostały.

Udzielał wywiadów nawet pismom regionalnym, a niektóre z nich były perełkami, np. w   „Gazecie Ostrowskiej” ukazał się chyba najciekawszy  portret prywatny kardynała Glempa.

Chętnie rozmawiał też z dziennikarzami zagranicznymi, którzy zadawali pytania, jakich polski dziennikarz katolicki raczej nie odważyłby się postawić. Dziennikarze z Zachodu nie mogli się nadziwić, że Prymas tak dużo poświęcał im czasu i nie uchylał się od żadnych odpowiedzi.

Prymas w nowym stylu

Józef Glemp wprowadził nowy styl sprawowania urzędu prymasowskiego. Zaprosił na swój ingres do katedry św. Jana Chrzciciela w Warszawie  przedstawicieli bratnich Kościołów chrześcijańskich, niedługo potem złożył im rewizytę w siedzibie Polskiej Rady Ekumenicznej przy ul. Willowej w Warszawie. To były ważne etapy w dziejach ekumenii nad Wisłą.

Chciał być blisko ludzi pracy, dlatego zjechał w rynsztunku górnika do podziemi kopalni, odwiedzał rolników. Już w wolnej Polsce media z sympatią odnotowywały jego wizyty w kinie przy okazji premier ważnych filmów, czy przejażdżki rowerowe „góralem” do Wilanowa, gdzie miała powstać zainicjowana przez kard. Glempa Świątynia Opatrzności Bożej, jako niespełnione wotum narodu polskiego z czasów Sejmu Czteroletniego.   Kiedyś na spotkanie młodzieży na Lednicy przypłynął łodzią. Poddał się bez protestu ojcu Janowi Górze, aby wsiąść do wysięgnika, który wyniósł go wysoko, aby Prymas z góry mógł poświęcić dzwon.

Kard. Glemp był ciekawy świata i zjeździł niemal cały glob. Dotarł nawet nad Bajkał, gdzie gościł go ówczesny biskup diecezji św. Józefa  w Irkucku, Jerzy Mazur SVD. Prymas nie chciał żadnych wygód, prosił jedynie o jakąś „chatkę”. Wspomina bp Mazur: „Dochodziło do sympatycznych sytuacji. Jakaś grupa z Polski poznała Kardynała. Mój znajomy muzyk podszedł do nas i mówi: „Jura, eta piesnia dla tiebia, i dla twojego druga toże”.  Przeszli na ty: Alosza – Józef. „No to, Józef, dla Tiebia”.  I zagrał na harmoszce.

Ojciec i Józio

Wzrastał i nabierał doświadczenia w cieniu Prymasa Tysiąclecia.  Przez wiele lat pracy w Sekretariacie Prymasa Polski miał możliwość bezpośredniego obserwowania swego wielkiego poprzednika, a z czasem stał się jego najbliższym współpracownikiem.  Cechowała ich relacja: ojciec-syn. Zresztą ks. Glemp mówił do prymasa per „ojciec”, a on do niego: Józiu. To był dla młodego pracownika Sekretariatu Prymasa wzorzec pasterza, niezłomnego człowieka wiary.

Kiedy go zastąpił mawiał: on wielki prymas, ja mały prymas, wiele mu zawdzięczam.  Z rozlicznych cnót prymasa Wyszyńskiego najbardziej urzekła go pokora. Ks. Glemp dziwił się, że wielki prymas, ma w sobie tyle pokory i próbował go w tym  naśladować. I wychodziło mu to dobrze.

Rozpoczynając swoja posługę prymasowską abp Glemp stanął przed niezwykle trudnym zadaniem, nie tylko ze względu na burzliwe czasy, w których przyszło mu działać, ale z powodu faktu,  kogo na tej funkcji miał zastąpić. Podobne dylematy stanęły przed Krakowianami, po wyborze Karola Wojtyły na papieża. Z niepokojem myślano o jego następcy, a ktoś powiedział: „przecież w miejsc dębu nie zasadza się marchewki”.

Prymas Glemp nie zamierzał  wchodzić w buty kard. Wyszyńskiego.  Zdawał się nie mieć żadnych kompleksów, jakie zdarzają się ujawniać ludziom obejmującym funkcje po wielkich po przednikach. Miał zawsze przed oczami kard. Wyszyńskiego, nieraz zastanawiał się, co on by w danym momencie zrobił będąc na jego miejscu, ale realizował własny program.

W swoim nauczaniu prymas Glemp często nawiązywał do spuścizny kard. Wyszyńskiego. Określał to jako „dziedzictwo ducha”, przekazywane we wspólnocie wiary. To zapewne miał na myśli Jan Paweł II, kiedy po mianowaniu biskupa warmińskiego Józefa Glempa na następcę prymasa Wyszyńskiego, wyraził przekonanie, że będzie to posługa „tego samego ducha”.

Prymas Glemp podzielał przeświadczenie wielkiego Prymasa, że Kościół pozostaje  nadzieją i ostoją ducha narodowego.

W stanie wojennym płacił cenę za bezwzględną wierność linii arcybiskupów warszawskich: św. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego i  bł. Stefana Wyszyńskiego, którą wyrażało hasło: ani jednej kropli polskiej krwi. To wymagało wielkiej ostrożności i dyplomacji w relacjach z władzą, która dysponowała siłą zbrojną. Ale, tak jak tamci, prymas Glemp na pewno powiedziałby władzy: non possumus, gdyby zaszła taka potrzeba

Prymas ogałacany

Abp Józef Glemp zaczynał z pułapu prymasa Stefana Wyszyńskiego. Z biegiem lat tracił prerogatywy, stopniowo był ogałacany niemal ze wszystkiego. Jest to trudna psychologicznie sytuacja nawet dla ludzi głębokiej wiary. Z historii Kościoła wiadomo, jak biskupi, przy okazji reorganizacji struktur kościelnych bronili, aby ze swoich diecezji nic nie uronić, a chętnie godzili się na to, by obcinać terytorialnie sąsiednie  diecezje. Zupełnie inaczej zachowywał się prymas Glemp, który co jakiś czas musiał coś oddawać. Znosił to z godnym podziwu spokojem, dzięki swej pokorze i skromności. To nie był człowiek o rozbudowanym „ego”.

Najpierw, wraz z przyjazdem nuncjusza apostolskiego do Polski, wygasły jego nadzwyczajne pełnomocnictwa, uzyskane od papieża Piusa XII przez prymasa Hlonda i przejęte przez prymasa Wyszyńskiego. Następnie, w wyniku reformy struktur kościelnych w Polsce ogłoszonej 25 marca 1992 r., została rozwiązana unia personalna między Gnieznem a Warszawą. Kard. Glemp przestał być arcybiskupem gnieźnieńskim, a na dodatek ogromna archidiecezja warszawska została uszczuplona o diecezje warszawsko-praską i łowicką. Zachował jednak tytuł Prymasa Polski jako kustosz relikwii św. Wojciecha w Gnieźnie.

W 1989 r. doszło do sytuacji, kiedy nastąpiło rozdzielenie funkcji prymasa i przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. Prymas Polski nie pełnił już tej funkcji automatycznie, z urzędu. Właśnie w tym roku, a następnie w 1994 i 1999,  musiał się poddać ogólnokościelnym wymogom demokracji, przyjętym przy wyborze przewodniczącego Konferencji Episkopatu. Siła i prestiż urzędu prymasowskiego i prestiż i osobistego autorytetu kard. Glempa sprawiły, że we wszystkich przypadkach wygrał wybór na przewodniczącego „w cuglach”. Ostatnim razem, kiedy werdykt był niemal jednogłośny, bo nie zagłosował na niego tylko jeden biskup, kard. Glemp ze wzruszenia  najzwyczajniej się popłakał.

I wreszcie   w liście z 1.11.2006 r. papież Benedykt XVI poinformował go, że zachowa tytuł Prymasa Polski do ukończenia 80. roku życia, tj. do 18 grudnia 2009 r., po czym tytuł wróci do arcybiskupa gnieźnieńskiego.

Te wszystkie zmiany musiały być dla niego przykre, jednak nigdy się nie skarżył, nie krytykował, przyjmował je ze spokojem w duchu pokory, gdyż był człowiekiem lojalnym do bólu wobec Papieża i w ogóle Kościoła. Nawet pozwolił sobie na żart. Podczas ingresu prymasa Henryka Muszyńskiego powiedział:  „Jestem pierwszym prymasem, który za życia oglądał ingres swego następcy na stolicę gnieźnieńską św. Wojciecha. Dotąd moi poprzednicy te wydarzenia oglądali z nieba”.

Zakończę osobistym wspomnieniem. Kiedy myślę o prymasie Glempie mam przed oczyma dwa obrazy. 14 sierpnia 1982 r. , a więc w stanie wojennym, wręczyłem mu w Częstochowie list od pątników grupy biało-czerwonej Pieszej Pielgrzymki Warszawskiej, do internowanego przewodniczącego zdelegalizowanej „Solidarności”, Lecha Wałęsy. W liście oprócz słów pokrzepienia i solidarności, znalazło się życzenie, aby adresat w przyszłości mógł z nami pójść na pielgrzymkę.    Prymas zareagował bardzo sympatycznie i schował list za pazuchę. Spotykaliśmy się potem wiele razy, na ogół z okazji różnego rodzaju uroczystości kościelnych, ale  nigdy nie przyszło mi do głowy zapytać Księdza Prymasa czy korespondencja dotarła do adresata.

Gdy przeszedł na emeryturę, spotykaliśmy się częściej. Bardzo dobrze wspominam ten okres, gdyż można było sobie z Księdzem Prymasem wreszcie pogadać, choć nadal wykazywał dużą aktywność publiczną. Kiedyś chciałem umówić się na następną wizytę. Gdy Kardynał otworzył kalendarz, zauważyłem gęsto zapisane planowane spotkania i zajęcia w każdej rubryce. Zacytowałem słowa z piosenki z „Kabaretu Starszych Panów” w wykonaniu Hanny  Banaszak: „Zapisany mam terminarz  jakby go obsypał mak”. Ksiądz Prymas serdecznie się uśmiał. To był człowiek, który cieszył się życiem.

Grzegorz Polak, Mt 5,14

Tekst stanowi rozwinięcie wystąpienia zastępcy dyrektora Mt 5,14 podczas konferencji naukowej pt. Zrobiłem, co mogłem, która odbyła się 23 stycznia  w Domu Arcybiskupów Warszawskich, z okazji 10. rocznicy śmierci prymasa Józefa Glempa. Słowo wprowadzenia wygłosił metropolita warszawski kard. Kazimierz Nycz. W panelu dyskusyjnym, obok Grzegorza Polaka,  wzięli udział: abp Wojciech Polak, metropolita gnieźnieński i Prymas Polski, biskup łowicki Andrzej Dziuba, kierownik sekretariatu prymasa Józefa Glempa i  ks. prof. Krzysztof Pawlina, jego wieloletni kapelan. Panel prowadziła  dr Milena Kindziuk, autorka jedynej, jak dotąd, biografii kard. Glempa, pt. „Ostatni taki Prymas”. 

 

Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej,

Do Ciebie, Panie, bije ten głos,

Skarga to straszna, jęk to ostatni,

Od takich modłów bieleje włos.

My już bez skargi nie znamy śpiewu,

Wieniec cierniowy wrósł w naszą skroń,

Wiecznie, jak pomnik Twojego gniewu,

Sterczy ku Tobie błagalna dłoń…

Kornel Ujejski, Chorał (1847)

 

Homilia wygłoszona w warszawskim kościele św. Krzyża 27 stycznia 1963 r. miała w zamierzeniu prymasa Stefana Wyszyńskiego być nie tylko przypomnieniem zrywu Powstania Styczniowego, którego 100. rocznicę właśnie obchodzono. Kazanie stanowiło także mocną polemiką z tezami szkoły historycznej, krytycznej wobec polskich powstań XIX i XX stulecia. Za ich kontynuację prymas uznawał artykuł Stanisława Stommy Z kurzem krwi bratniej, który kilka dni wcześniej ukazał się na łamach „Tygodnika Powszechnego”.

Wspomniany artykuł Stanisława Stommy opublikowano na pierwszej stronie styczniowego numeru tygodnika. Jego tytuł odwoływał się do znanego wiersza Kornela Ujejskiego, zaś jego treść raz jeszcze – w stulecie Powstania Styczniowego – stawiała pytanie: „bić się czy nie bić”? Czy zryw 1863 r., tak samo, jak wszystkie pozostałe okresu zaborów, był słuszny? I czy warto wywoływać powstanie w sytuacji, gdy nie ma najmniejszych szans na jego powodzenie?

Kompleks antyrosyjski?

Autor – prawnik i znany katolicki publicysta, związany wcześniej z wileńskim „Słowem”, a wówczas z „Tygodnikiem Powszechnym”, do tego jeszcze poseł na Sejm PRL – brał w obronę margrabiego Aleksandra Wielopolskiego, szefa rządu Królestwa Polskiego, którego reformy i dążenia do autonomii przedkładał ponad wysiłek powstańczy. Stomma przekonywał, że w sytuacji, gdy powstanie było źle przygotowane, koniunktura międzynarodowa niekorzystna, a do głosu doszli ludzie oraz środowiska radykalne i nieodpowiedzialne, to przedsięwzięcie musiało skończyć się tragedią. I udowadniał, że skutki Powstania Styczniowego 1863 r. to nie tylko straty ludzkie i represje, ale także paradoksalnie wzmocnienie sojuszu państw zaborczych, które jeszcze osłabiało żywioł polski pod swoim panowaniem.

«Tygodnik Powszechny» 1963, 3

Zdaniem Stommy o wybuchu powstania zadecydował „kompleks antyrosyjski”, który prowadzi Polaków od klęski do klęski. A przecież, zdaniem autora, to właśnie Rosja była „zaborcą najmniej wrogim”.

I chyba to sformułowanie o „kompleksie” najbardziej dotknęło prymasa Stefana Wyszyńskiego (skądinąd dobrego znajomego i powiernika Stommy), który podczas Mszy Świętej 27 stycznia tłumaczył, że powstania nie wywołał 100 lat wcześniej jakiś „kompleks”, tylko umiłowanie wolności Polaków: „kompleks jest czymś chorobliwym, podczas gdy my mieliśmy zdrowe dążenie do wolności, pogwałconej i odebranej nam. I mniejsza z tym, kto ją nam odbierał i jakim językiem mówił; ważne jest, że gwałcił prawo Narodu do wolności”.

Całujemy drogi ich bitew

Prymas Tysiąclecia w kazaniu w kościele św. Krzyża podjął polemikę niejako z całą antyinsurekcyjną szkołą historyczną, za przedstawiciela której uważał Stanisława Stommę. Tłumaczył, że co prawda „powstania nie były na ogół dziełami udanymi, były natomiast budzeniem zasypiającego ducha narodu, by powstał i żył”. I dziękował powstańcom 1863 r.: „[…] z głęboką czcią klękamy na śladach krwi naszych braci, którzy nie zawahali się oddać jej, abyśmy żyć mogli. Z głęboką czcią całujemy drogi ich bitew, na których ofiarność zda się w beznadziejny sposób walczyła o niewątpliwe prawo wolności”.

Prymas Stefan Wyszyński w kościele pw. św. Krzyża w Warszawie, fot. swKrzyz.pl

Co ciekawe, prymas Wyszyński przywoływał w homilii myśl narodowej demokracji i jej przywódcy Romana Dmowskiego mówiąc o pisarzach „którzy będą nam pisali najrozmaitsze «myśli nowoczesnych Polaków», pogłębiając w nas nurt wspólnoty narodowej. Nie zapomnijmy, że ten nurt wyrósł z oparów krwi synów polskiej ziemi, padających solidarnie ze wszystkich warstw, niezależnie od klas”. To także był element polemiki ze Stommą, który w swoim artykule cytował właśnie Dmowskiego twierdzącego, że – biorąc pod uwagę wiek przywódców insurekcji – „powstanie 1863 r. narzuciły Polsce dzieci”. Po latach ten sam Stomma był skłonny podtrzymać swoje tezy w kontekście refleksji endeckiej mówiąc: „Zgadzam się w pełni z Dmowskim, że psychika powstaniowa stanowiła i stanowi groźną dewiację polskiego instynktu narodowego. Prowadzi ona do wyłączania racjonalnego politycznego myślenia, zastępując je nieobliczalną improwizacją” (S. Stomma Trudne lekcje historii, Kraków 1998).

Jak ptak w klatce

Głośna homilia Prymasa Tysiąclecia nie była jedynym głosem polemicznym odnoszącym się do artykułu Stanisława Stommy. Ówczesne „Życie Warszawy” piórem Jana Górskiego krytykowało Z kurzem krwi bratniej z pozycji marksistowskich, a prof. Konstanty Grzybowski w „Życiu Literackim” przedkładał zalety polityki ugodowej w Austro-Węgrzech nad kolaborację z caratem. Głos w tej sprawie zabrali także inni redaktorzy „Tygodnika Powszechnego”, w tym Jacek Woźniakowski. A współtwórca gazety, zawsze wierny doktrynie politycznego realizmu Stefan Kisielewski, czyli słynny Kisiel, zadeklarował wprost: „Artykuł mnie zachwycił, podpisuję się rękami i nogami. […] Stomma ma umysłowość par excellence polityczną, toteż nawet o wypadkach historycznych mówić musi z punktu widzenia ich korzyści czy szkodliwości dla interesów narodu wówczas. A Powstanie Styczniowe przyniosło skutki katastrofalne na lat 50: utrwaliwszy w mózgach polityków carskich tezę, że z Polakami postępować można tylko z pomocą gwałtu i przemocy, wywołało okrutny terror, pauperyzację polityczną i ekonomiczną (skutki jej czuje się w Królestwie do dziś dzień)” (S. Kisielewski, Lata pozłacane, lata szare, Kraków 1989).

Stanisław Stomma na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, fot. Muzeum KUL

Artykuł Stanisława Stommy został przedrukowany przez „Tygodnik Powszechny” raz wtóry w 145. rocznicę Powstania Styczniowego w 2008 r., znów budząc emocje i polemiki. Co jakiś czas przypomina się także homilię prymasa Stefana Wyszyńskiego. Najczęściej chyba cytowany jest jej fragment o ptaku: „Przyglądaliście się może kiedy ptakowi, jak tłucze się w klatce? Wszystkie pierze z piersi swej wybija… Zimny obserwator, patrzący na to, może powiedzieć: głupi ptak! Chociaż lepiej by po prostu otworzył drzwiczki i wypuścił «głupiego ptaka» na wolność. Chyba nie można mówić: «głupi ptak», trzeba raczej powiedzieć: on się rwie w światy! — I każdy kto uczciwy, ułatwi mu to”.

Artykuł został opracowany m.in. z wykorzystaniem «Pism wybranych» Stanisława Stommy (Kraków 2018) oraz książki Radosława Ptaszyńskiego «Stommizm. Biografia polityczna Stanisława Stommy» (Kraków 2019).

W 160. rocznicę powstania styczniowego przypominamy homilię, wygłoszoną przez prymasa Stefana Wyszyńskiego w kościele pw. św. Krzyża w 100-lecie zrywu 1863 r. Wystąpienie prymasa było hołdem dla powstańców, ale także swoistą polemiką ze szkołą historyczną zdystansowaną wobec polskich insurekcji.

Podczas Mszy Świętej przed chwilą odprawionej, uderzyły nas słowa? pokrzepiające: Dextera Domini fecit virtutem… — „Prawica Pańska moc uczyniła. Prawica Pańska wywyższyła mnie. Nie umrę, ale żyć będę i będę opowiadać dzieła Pańskie!”

Nasz milczący hołd…

Życie człowieka, podobnie jak życie Narodu, składa się z całego szeregu czynów, działań, myśli, słów, posunięć — udanych lub nieudanych, szczęśliwych lub nieszczęśliwych. Można je oceniać, jakkolwiek każdy, kto roztropny, nie spieszy się nigdy z sądem o człowieku ani o Narodzie. Dokąd życie biegnie, mogą w nim być jeszcze różne zdarzenia i czyny. Dobry Bóg, wielce wyrozumiały dla ludzi, przykazuje każdemu: „Mnie zostaw sąd, Ja Pan…” I chociaż mamy prawo do ocen historycznych ludzi, którzy odeszli, to jednak nigdy nie zaszkodzą: roztropność, rozwaga, umiar i oszczędność.

A cóż dopiero, gody chodzi o życie Narodu, który nadal żyje, którego bieg dziejowy ciągle się rozwija i który może spoglądać wstecz na swoją przeszłość, aby z niej wyprowadzać wnioski dla przyszłości! Ostateczna ocena jego wartości, dziejowej użyteczności i miejsca w rodzinie narodów, należy tylko do Boga, Nieśmiertelnego Króla Wieków. To On ustanowił narody i przez Syna swojego posłał do nich Apostołów, aby nauczali i chrzcili wszystkie narody, aż do momentu, kiedy Sam przyjdzie sądzić żywych i umarłych jako Najlepszy, bo Najmiłosierniejszy Zbawca, a nie sędzia ludzi i narodów!

Prymas Stefan Wyszyński w kościele pw. św. Krzyża w Warszawie, fot. swKrzyz.pl

Dlatego też, Dzieci Najmilsze, gdy stajemy dziś przed Wami z żywym świadectwem żywotności Narodu, po upływie stu lat od zdarzeń, które miały miejsce na terenie tej świątyni, tej ulicy, tego miasta i tego kraju, jesteśmy raczej skłonni do milczenia, aniżeli do mówienia. Milczenie nasze jest zadumą i dowodem głębokiego, wewnętrznego hołdu, a może i przyznania się do wszystkich ludzi, których historia tak lub inaczej ocenia. Stawiamy sobie nawet pytanie: dobrze, a właściwie ja, gdybym żył i cierpiał w tamtych czasach, razem z moimi przodkami, jak ja bym się wtedy zachował? Czy mógłbym roztropnie milczeć i cierpieć? Czy mógłbym wszystko znieść spokojnie wówczas, gdy w życiu człowieka i Narodu budzą się nadzieje i pragnienia wolności? Gdy pragnienia te są wypowiadane tu, w Stolicy, wobec władców rozbiorczych potęg i gdy Naród słyszy krótką, okrutną odpowiedź: „Żadnych mrzonek”!? Dla cara wszystko, co kipiało w duszy Narodu, co było wołaniem o sprawiedliwość dziejową i o prawo wolności, było tylko… mrzonką!

O! biada Narodowi, który by w ten werdykt uwierzył, który by zaklasyfikował wszystkie, wzbierające w sercu i w myślach uczucia, do rzędu mrzonek! Biada narodowi, który by opuścił ręce bezwolnie i poddał je w brzęczące okowy kajdanów! O takim dopiero narodzie moglibyśmy myśleć może odważniej… Może bylibyśmy skłonniejsi do sądów bardziej potępiających albo też wstrzymalibyśmy się w milczeniu od wszelkich sądów, bo przecież potępiając przeszłość, potępialibyśmy samych siebie.

Ostrożność w ocenie

Wiemy z dziejów, że przed stu laty, w okresie 1862-1863, świątynia ta rozbrzmiewała modłami, pieśniami religijnymi i narodowymi. Lud Warszawy gromadził się w świątyniach, aby tutaj wypowiedzieć swoje żale i bóle, które już gdzie indziej nie mogły być wypowiedziane. Naród stał jak gdyby przed zamkniętą bramą, której żadnym kluczem otworzyć się nie dało. Do kogóż miał wołać, gdy uszy ludzkie były głuche? Trzeba było wołać do Boga Żywego. I Naród wołał!

Możemy rozmaicie oceniać – od strony narodowej, religijnej i teologicznej – wszystkie jęki udręczonej duszy narodu, ale potępiać nam ich nie wolno! My znamy treść naszych modlitw i wiemy, że w modlitwach wypowiada się człowiek, dziecię Boże – niekiedy może czysto dziecięco. Każda matka dobrze rozumie, co to jest płacz dziecka, czym są te nieartykułowane dźwięki wydobywające się z małych piersi wstrząsanych spazmatycznym płaczem. Wtedy się wzrusza, to na nią działa. I na nas działa spazmatyczny płacz narodu sprzed stu laty, odbijający się o sklepienia tej świątyni.

Może długo jeszcze wypadło czekać na odzew, ale ostatecznie po stu latach możemy powtórzyć słowa przytoczone na początku: „Prawica Pańska moc uczyniła, prawica Pańska wywyższyła mnie. Nie umrę, lecz żyć będę, i będę opowiadać dzieła Pańskie!”. Historyczny epizod 1863 r. możemy zsyntetyzować dopiero po stu latach, gdy stoimy tutaj jako naród żywy, gdy jeszcze jesteśmy, chociaż mocarze tego świata pragnęli, aby imię nasze wymazane było z ziemi żyjących; gdy pomimo wszystko… jesteśmy! (…) Może krew wówczas przelana, to, co szło „z kurzem krwi bratniej”, dopiero dziś, po dziesiątkach lat, miało wydać swój owoc, jak ziarno pszeniczne… Rzucone słotną jesienią do ziemi, dopiero po miesiącach mrozów, śnieżyc, wichrów i ulew wyzłaca się czasu żniwnego, ku radości żniwiarza. Idzie on i rzuca ziarno w ziemię, płacząc, ale wraca z radością, dźwigając naręcza snopów. O, w ocenie dziejowego procesu narodu, trzeba być ostrożnym, bo mamy do czynienia z żywym organizmem.

Co to jest Naród?

Niedawno wyczytałem zdanie, może na marginesie wspomnień tego stulecia, że najtrudniej jest określić zjawisko dziejowe, jakim jest Naród. Szczególnie Tobie, Droga Młodzieży, która zaczynasz bieg swego życia w ramach twego Narodu, może to trudno przychodzić. Nie jesteś jeszcze tak głęboko związana korzeniami swej duszy ze wszystkimi przeżyciami Narodu jak pokolenie twoich Rodziców. Wspominają oni tyle powstań: kościuszkowskie, listopadowe, styczniowe, warszawskie i tyle, tyle zrywów, może nieudanych i pozornie nieprzynoszących rezultatów. Ale i w dziejach innych narodów powstania nie były na ogół dziełami udanymi, były natomiast budzeniem zasypiającego ducha narodu, by powstał i żył. Bo my wkładamy w dzieje Narodu wszystko, co dla nas najdroższe.

Możemy pytać, co to jest Ojczyzna, co to jest miłość ku Ojczyźnie. Możemy znajdować sto odpowiedzi politycznych, historycznych, kulturowych, socjologicznych, ekonomicznych i społecznych, zależnie od tego, jakimi oczyma na to patrzymy. Ale mnie się zdaje, najmilsze dzieci, że z Ojczyzną jest tak, jak ze złożonością organizmu ludzkiego. Człowieka nie można rozebrać na cząstki i powiedzieć: tu głowa, tu oczy, tu uszy, tu ręce, tu dłonie, tam nogi – a wszystko razem to człowiek. Człowiek bowiem to coś niesłychanie powiązanego, co przenika się wzajemnie. Przenikają się więc w nim moce ciała i duszy, energie fizyczne i duchowe, siły umysłu, woli i serca, najrozmaitsze człowiecze dążenia, zarówno osobiste, jak i społeczne, które wyprowadzają człowieka poza niego samego. Jest w człowieku cały splot najrozmaitszych stanów, przeżyć, właściwości i dążeń. Splot to przedziwny, w którym duch może nieraz opiera się ciału, chociaż wymaga, aby go niosło, i w którym ciało może się buntować przeciw duchowi, chociaż wie, że bez ducha staje się garstką popiołu.

To samo jest z narodem i jego duchowością, która jest czymś osadzonym w konkretnym terenie. Tak postanowił sam Bóg, który stworzył narodową formę bytowania, żądając, byśmy ją osłaniali. Są prawa i obowiązki narodowe, działania i osiągnięcia narodowe; tworzy się kultura narodowa, dzieje, tęsknoty i pragnienia rodzime, literatura, sztuka, poezja, malarstwo, rzeźba. Wszystkie te energie, właściwości i zrywy, zdążające do coraz lepszego urządzenia życia własnej Ojczyzny od strony duchowej i materialnej, są właściwie dopiero narodem. I nie można go pojmować ani w sposób czysto abstrakcyjny i idealny, ani w sposób czysto konkretny, realny i materialny, jakby naród był tylko bytem związanym pazurami z kawałkiem ziemi, chleba czy materii, bo nie samym duchem, i nie samym ciałem żyje naród.

Na naród składa się praca górników wydobywających czarny węgiel z głębokich pokładów ziemi, praca rolników rzucających w ziemię złociste ziarno, praca hutników, inżynierów, przemysłowców, a także praca myślicieli tworzących myśl narodową, artystów, pisarzy, poetów, muzyków, malarzy. Jakże ci ostatni muszą się natrudzić, aby ich dzieło miało w sobie wyraz kultury rodzimej, miejscowej, narodowej, aby dobrze siedziało w krajobrazie i przemawiało do duszy patrzących Polaków, jak do ich uszu przemawiają tęsknoty polskich wiatrów, poszumy lasów i śpiew ptasząt, który nigdzie tak nie smakuje, jak w ojczystej ziemi.

O, nie da się łatwo odpowiedzieć na pytanie, co to jest naród. I chociaż przykładałoby się do tego pojęcia miarkę socjologiczną, jak to się dziś niekiedy czyni, jeszcze odpowiedź nie będzie pełna. Aby dać dobrą odpowiedź, trzeba żyć w narodzie, trzeba żyć narodem, z narodu i dla narodu! Trzeba mieć poczucie przedziwnej wspólnoty duchowej, która wyrywa z naszej osobowości wszystko, co jest najbardziej indywidualne i własne, gotowa rzucić to na służbę swym braciom. Choćby ostatnią kroplę krwi! Choćby… „z kurzem krwi bratniej!”.

Należy o tym pamiętać, aby się nie dziwić ofiarnym duchom tych, którzy ubroczyli własną krwią – na szczęście, własną krwią! – drogi miast, ulic i zagonów polskich, we wszystkich powstaniach. Aż z krwi, którą użyźniano polskie zagony, wyrosła wolność w Ojczyźnie, której tak gorąco pragnęliśmy.

Czy powstanie się udało?

Powiedzą ludzie roztropni: ale powstanie się nie udało. Czy nie lepiej było żyć spokojnie w pracy organicznej, budować, naprawiać drogi, uprawiać ekonomię, rozwijać techniczne urządzenia, poprawiać ekonomiczny byt Narodu, spokojnie, cicho? Niewątpliwie, byli zwolennicy i takich kierunków. Wiemy, że i dzisiaj istnieją narody, które ustawiają to sobie za ideał. Osiągając ideał pragmatyczny, pozytywny, realny, dotykalny, „ideał pełnej misy chleba”, coś jednak przy tym zatracają, na jakimś odcinku ubożeją. Jesteśmy świadkami życia wielu narodów dostatnich, które zagubiają wrażliwość na swoje dzieje ojczyste, na przeżycia narodowe, na poczucie wspólnoty z narodem. O! nie samym chlebem żyje człowiek, i nie samym chlebem żyje Naród, ale wszelkim słowem, które pochodzi z ust Bożych. I chociaż dłonie przyłożone są do pługa, to jednak człowiek musi pamiętać, że gdy nogi jego brodzą w ziemi rodzimej, głowa wznosi się wysoko, a serce wyrywa się do czegoś jeszcze więcej… Najbardziej smutnymi narodami są te, którym postawiono za ideał li tylko dążenia i cele materialne. Najbardziej zubożonymi i niewolniczo przytrzymanymi za skrzydła ducha są takie narody, które postawiły sobie zbyt wąski ideał. Jest to przeciwne naturze człowieka, która jest bardzo wszechstronna; jest to przeciwko duchowości człowieka, któremu skrzydła wyrastają, nie tylko na plecach!…

Przyczyna powstania

Wyczytałem ostatnio przedziwne zdanie: ktoś, zastanawiając się, dlaczego powstanie wybuchło w Królestwie Kongresowym, a nie w Wielkopolsce czy też Małopolsce, odpowiada sobie, że byliśmy podobno owładnięci „kompleksem antyrosyjskim”?! Z tym wiązało się całe jego dalsze rozumowanie. Wydaje mi się, że nie ma nic bardziej nieprawdziwego, pomijając już, że historycznie nie jest to prawdą, jakoby powstanie wybuchło tylko tutaj. Ono było właściwie wszędzie, ono było w duszy każdego niemal Polaka, żyjącego w granicach trzech kordonów. A wynikało to nie z takiego czy innego kompleksu, bo kompleks jest czymś chorobliwym, podczas gdy my mieliśmy zdrowe dążenie do wolności, pogwałconej i odebranej nam. I mniejsza z tym, kto ją nam odbierał i jakim językiem mówił; ważne jest, że gwałcił prawo Narodu do wolności. Nie o kompleks więc idzie, nie o schorzenie psychiczne, które jakoby przeszkadzało Narodowi działać i decydować w sposób wolny. Szło o poczucie pogwałconego prawa Narodu do samostanowienia o sobie i do decydowania o swej wolności, w której rozmieszcza się w sposób wolny i samodzielny prawa i wzajemne obowiązki współżyjących ze sobą warstw narodowych. Chyba o to chodziło, a nie o jakiś kompleks!?

Gdy człowiek czy Naród czuje się na jakimkolwiek odcinku związany i skrępowany, gdy czuje, że nie ma już wolności opinii, wolności zdania, wolności kultury, wolności pracy, ale wszystko wzięte jest w jakieś łańcuchy i klamry, wszystko skrępowane jak stalowymi gorsetami, wtedy nie potrzeba kompleksów. Wystarczy być tylko przyzwoitym człowiekiem, mieć poczucie humoru i osobistej godności, aby się przeciwko takiej niewoli burzyć, szukając środków i sposobów wydobycia się z niej.

Czyż możecie się dziwić wolnemu ptakowi?

Przyglądaliście się może kiedy ptakowi, jak tłucze się w klatce? Wszystkie pierze z piersi swej wybija… Zimny obserwator, patrzący na to, może powiedzieć: głupi ptak! Chociaż lepiej by po prostu otworzył drzwiczki i wypuścił „głupiego ptaka” na wolność, Chyba nie można mówić: głupi ptak, trzeba raczej (powiedzieć: on się rwie w światy! — I każdy 'kto uczciwy, ułatwi mu to.

Któż się może dziwić, że o klatkę w Polsce ustawioną, rozbijały się piersi „polskich ptaków”, aż pióra leciały, rany pozostawiając?!! Wytłumaczcie ptakowi, aby się niepotrzebnie nie obijał o druty, bo ich nie przezwycięży!… Nawet ptakowi, który nie ma przecież ani rozumu, ani rozeznania i powiązania swoich dążeń z dążeniami innych ptaków, tego nie wytłumaczysz. A chciałbyś to wytłumaczyć istocie rozumnej i wolnej?! O, żadną miarą nie da się tego wytłumaczyć! Zamiast to czynić, lepiej klatkę otworzyć, i dać możność skrzydłom, 'by rozwijały się w lotach, i piersiom — by (potężniały, jak tego wymaga własne zadanie i przeznaczenie człowieka czy Narodu.?

Prawo do wolności

Ktokolwiek będzie w granicach jakiegokolwiek Narodu ustawiał klatki, będzie wrogiem! Będzie budził opór i rewolucjonizował ducha od wewnątrz, w głębi osobowości człowieka, który jest powołany do wolności myślenia, do wolności chcenia, wolności miłowania i do wolności działania. Na to rady nie ma! Przekonały się o tym po wiekach rodziny ludów i narodów, bo mądrość kodeksów międzynarodowych zmierza obecnie do tego, aby rozszerzać wolność ludów i narodów. I nie dziwimy się temu, że w ostatnich latach na „Czarnym Lądzie” powstało kilkadziesiąt wolnych państw. Uznajemy to i rozumiemy, chociaż mamy wątpliwości, czy ludzie są już przygotowani do chodzenia o własnych siłach.

Droga Matko, twój maleńki synek nie zawsze jest już przygotowany do chodzenia, gdy zrywa się i na krzywych nóżkach zaczyna chodzić, pomagając sobie rączkami. Czy ty mu przeszkadzasz? Śmiejesz się z radości, że już się podrywa do samodzielnego chodzenia. Nieraz upadnie, skaleczy się, popłacze, ale chodzić się nauczy. Tak jest i z tymi narodami, które na naszych oczach powstały do samodzielnego bytu państwowego. My ich rozumiemy, o jak my ich dobrze rozumiemy!… Jeżeli uznajemy prawo czarnych ludów do samostanowienia o sobie, do wolności, to cóż dziwić się starym narodom, jakim był przed stu laty Naród Polski, że chciał chodzić o własnych siłach, a nie na bagnetach obcych mocarstw!

Młodzież poszła w lasy, bo ją chciano wcielić do obcych armii. Nic dziwnego! My na to nieraz patrzyliśmy, nie potępiając młodzieży, która za czasów okupacji hitlerowskiej (też poszła w lasy, chociaż do beznadziejnej walki. Nie potępiamy młodzieży, która na ulicach

Stolicy, z butelkami benzyny rzucała się na tanki hitlerowskie. A Wy chcielibyście potępiać tych, co przed stu laty walczyli, jak umieli i czym mogli?! Jestem przekonany, że oni nie widzieli przed sobą wroga, nie widzieli Moskala, Niemca, czy Austriaka, oni widzieli wolność i pragnęli wolności. Nie kierowali się nienawiścią, lecz raczej miłością wielkiej upragnionej Sprawy — Wolności. Ta była ich prawem i obowiązkiem. Musieli o nią walczyć!

Tak wygląda prawda historyczna o przeszłości, której na imię „Sto lat”. Możemy o niej raz jeszcze powtórzyć: „Prawica Pańska moc okazała, Prawica Pańska wywyższyła mnie”. W czym się objawiła ta moc? Właśnie w tym, że Bóg, Twórca narodów, wszczepił w dusze dzieci?

Narodu pragnienie walki o własną wolność. Non moriar, sed vivam – „Nie umrę lecz żyć będę, i będę opowiadać dzieła Pańskie!”.

To tak bardzo syntetycznie, Dzieci Najmilsze! Nie jestem historykiem, ale też nie wszystkim historykom wierzę, bo chociaż historia to magistra vitæ, ale nie wszyscy historycy są nauczycielami życia. Można ich czytać, ale własny zmysł rodzimy i narodowy każe mi myśleć samodzielnie nawet wtedy, gdy przewracam foliały prac historyków.

Znaczenie powstania

Czy powstanie miało jakieś znaczenie? Niedawno przecież, bo przed kilkoma miesiącami, my, biskupi polscy, rozmawialiśmy z człowiekiem wychowanym w ziemi włoskiej, dziś — papieżem. Snuł wspomnienia ze swojej młodzieńczej przeszłości. Do wspomnień tych zaliczył aktualny dziś fragment z dziejów naszego Narodu. Oto jego ziomek z Bergamo — jak się tam mówi Bergamasco — Francesco Nullo, zasłyszał, że gdzieś tam Naród walczy o swoją wolność. Co czyni? Rzuca piękną Italię i biegnie na daleką północ. Co go tu niesie? To samo umiłowanie wolności, o którą młodzież walczyła w Warszawie i na setkach pól bitew.

Opowiada papież: „W moim domu rodzinnym sędziwa osoba wspominała człowieka, mojego rodaka, który poszedł walczyć za waszą wolność, tę wolność, za którą wasz Naród tak zawsze wytrwale walczył, i którą po latach odzyskał. Wasza wolna Ojczyzna wystawiła mojemu rodakowi pomnik, jak to widać za ziemiach, po wiekach odzyskanych, we Wrocławiu”.

Tak mówił papież, syn ziemi włoskiej, do biskupów polskich. Pomyślcie, Drodzy Moi, my tu w Warszawie będziemy się zastanawiali, czy powstanie miało dla Narodu znaczenie, jeśli dla starego Włocha, który dziś rządzi Kościołem pod imieniem Jana XXIII, same wspomnienia były wstrząsającym przeżyciem! On żył obrazami i ideałami swej młodzieńczej przeszłości. Kształtowały w nim poczucie wielkiej wagi praw narodu i narodów do wolności, którym dzisiaj, w duchu pokoju, służy. A więc nawet dla ludzi obcych nam językiem i krwią, Powstanie Styczniowe miało olbrzymie, wstrząsające znaczenie.

A dla nas? Zdaje się, Najmilsi, że ten zryw polityczny, połączony ze zrywem społecznym, jedno dał w rezultacie, to mianowicie, że walczyli wówczas prawie wszyscy. W szeregach powstańczych widzieliśmy nie tylko ziemian, których z takim upodobaniem przedstawia Artur Grottger, nie tylko mieszczan, widzieliśmy robotników, rzemieślników, chłopów — kosynierów, widzieliśmy przedstawicieli wszystkich warstw Narodu. Zdaje się, że to powstanie było jak najbardziej narodowe, że właśnie „z kurzem krwi bratniej” wyrastał w polskiej ziemi, z otwartych przez bagnety piersi, kwiat wspólnoty narodowej. To znaczy bardzo wiele!

Przyjdą potem ludzie, przyjdą pisarze, którzy będą nam pisali najrozmaitsze „myśli nowoczesnych Polaków”, pogłębiając w nas nurt wspólnoty narodowej. Nie zapomnijmy, że ten nurt wyrósł z oparów krwi synów polskiej ziemi, padających solidarnie ze wszystkich warstw, niezależnie od klas. Bo Naród, Najmilsi, umacnia się nie podziałem na klasy, ale jedną wspólną miłością wszystkich synów tej ziemi do Matki Ojczyzny, która nas karmi własną ą piersią, a którą my niekiedy mamy obowiązek karmić… własną krwią!!!

A więc i to miało znaczenie, chociaż powstanie było podobno przegrane. Było przegrane, jak „przegrany” jest rolnik, który z pustymi miechami wraca do zagrody, gdy wysiał złote ziarno… A jednak wraca spokojnie, bo rozpoczęła się jakaś wielka praca…

Zdaje się, że to nieudane powstanie oddało wielką przysługę wszystkim trzem zaborom, bo rozpoczęła się praca myśli polskiej, która przekroczyła kordony i podała ręce tym, co w Warszawie, w Poznaniu i w Krakowie, i tym co gdzieś daleko na Litwie i na Rusi. Powiązała ich wszystkich i zaczęła się wspólna praca. Na szczęście Bóg, z tego „kurzu krwi bratniej”, powołał później synów, którzy w powieści, zwłaszcza historycznej, jak Kraszewski czy Sienkiewicz, czerpali natchnienie z nieudanych powstań. Przez twórczość budzili w Narodzie ambicje i miłość do tej „nieudanej” podobno Ojczyzny. Budzili szacunek i przygotowywali Naród do zrywu wolności, który przeżyliśmy po pierwszej wojnie światowej.

Chyba pierwszym „generałem”, mobilizującym naszą młodzież do walk o wolność, był hetman bez buławy, Henryk Sienkiewicz. Skąd czerpał natchnienie? Z tego samego źródła, z którego poiła się miłością ku naszej Ojczyźnie dusza Jana XXIII.

Takich niedotykalnych osiągnięć i zwycięstw można by wyliczyć wiele. Ale rzecz pewna, że Naród bez tego zrywu, okupionego krwią, nie ostałby się w bismarckowskiej polityce Kulturkampf. Nie oparłby się germanizacji i rusyfikacji. Przed tym etapem, który dla umęczonego Narodu był jedną z najcięższych prób, trzeba było ofiar. Te ofiary padły i wydały swój owoc, bo obudziło się sumienie Narodu.

My bardzo często robimy nad trumną rachunek sumienia.  I naród polski nad trumną powstańców 1863 r. zrobił rachunek sumienia. Był on dla nas zbawczy! Sądźcie, co chcecie, ale bądźcie, Najmilsi, ostrożni, miejcie poczucie, że Naród to nie jest jedna lub druga kartka, to nie jest jedna lub druga żyła. Naród to splątanie, powiązanie niesłychanie bogate najrozmaitszych właściwości i nurtów duchowych, których rozparcelować się nie da. Jeśli wybitnemu lekarzowi fizjologowi nie da się tak rozparcelować człowieka, by wszystko o nim wiedział, to jeszcze bardziej skomplikowany jest organizm Narodu! Jak różne siły składają się na jego istnienie, prace, działanie i historyczne osiągnięcia!

Gloria victis

Dlatego z głęboką czcią klękamy na śladach krwi naszych braci, którzy nie zawahali się oddać jej, abyśmy żyć mogli. Z głęboką czcią całujemy drogi ich bitew, na których ofiarność zda się w beznadziejny sposób walczyła o niewątpliwe prawo wolności. I nie car miał rację, gdy na Zamku Warszawskim opowiadał butnie: „Porzućcie wszelkie sny!” – tylko właśnie ci, co padali, obejmując miłośnie otwartą piersią ukrzyżowaną pierś Matki-Polki. Tylko oni mieli rację! A my po stu latach wiemy to jeszcze lepiej.

Wznosząc więc nasze uczucia i myśli ku Bogu ludzi i narodów, powtórzmy nasze polskie Te Deum: Dextera Domini, fecit virtutem, dextera Domini exaltavit me. Non moriar, sed vivam, et narrabo opera Domini.

Amen.

+ Stefan kardynał Wyszyński, Prymas Polski

Kościół pw. św. Krzyża, Warszawa, 27 stycznia 1963 r.

Na TVP VOD jest już dostępny cały cykl Przestrzeń pamięci, prezentujący najciekawsze muzea w Polsce. W pierwszym odcinku zostało zaprezentowane Mt 5,14  | Muzeum Jana Pawła i Prymasa Wyszyńskiego.

Muzea są instytucjami, które pozwalają zachować pamięć o minionych pokoleniach i wybitnych jednostkach. W dokumentalnym cyklu ekipa TVP odwiedziła najciekawsze w Polsce „przestrzenie pamięci”. Prowadzący Marcin Wikło zaprosił do rozmów osoby związane z ich historią oraz muzealników odpowiedzialnych za najnowsze ekspozycje i wystawy.

Na „pierwszy ogień” poszło Mt 5,14, którego ekspozycja wydaje się szczególnie interesująca i wartościowa w dzisiejszych czasach zamętu. O Muzeum opowiadali Piotr Dmitrowicz, dyrektor Mt 5,14, oraz Milena Kindziuk, autorka książek poświęconych patronom ekspozycji:

Zachęcamy do obejrzenia tego odcinka Przestrzeni pamięci.

 

Muzeum Dom Rodzinny Ojca Świętego Jana Pawła II w Wadowicach dołączyło do projektu Mój profesor Wojtyła. Celem utworzenia przez Mt 5,14 archiwum społecznego jest zachowanie dla przyszłych pokoleń świadectw związanych z pracą naukową Karola Wojtyły na uczelniach w Lublinie i Krakowie w latach 1954–1978.

W ramach projektu poszukiwani są byli studenci oraz współpracownicy z uczelni Karola Wojtyły. Chodzi o to, aby dotrzeć do jak największego grona świadków historii, którzy udostępnią w ten sposób unikatowe zbiory osobiste lub może zgodzą się podzielić swoimi wspomnieniami z okresu działalności Karola Wojtyły w dwóch ważnych ośrodkach akademickich: Krakowie i Lublinie.

Archiwum społeczne gromadzi, przechowuje, opracowuje – w celu udostępniania – dokumenty, materiały ikonograficzne lub audiowizualne. Dokumentacja ta tworzy niepaństwowy zasób archiwalny. Przesłane materiały będą zdigitalizowane, skatalogowane i opisane, a oryginały wrócą do właścicieli. Dzięki zebranym archiwaliom przybliżony zostanie nie tylko naukowy dorobek Karola Wojtyły, który stał się intelektualnym fundamentem papiestwa, ale też jego postać jako profesora.

Wszelkie pytania można kierować na adres: archiwumspoleczne@mt514.pl

Szczegóły projektu znajdują się na podstronie archiwum społecznego Mt 5,14.

Współdziałanie Mt 5,14 | Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego w Warszawie oraz Muzeum Dom Rodzinny Ojca Świętego Jana Pawła II w Wadowicach została zapoczątkowana podpisaniem listu intencyjnego o współpracy kulturalnej, edukacyjnej i promocyjnej 15 grudnia 2022 r.